* 4 cz 1. *

980 94 48
                                    

Powinno być dom słodki dom. Ja chyba powinienem krzyczeć nie ważne, że to ruina ważne, że moja. Zadekowałem swoje ruchomości na najwyższym piętrze, jedynie jeden pokój nadawał się jako tako do życia. Reszta mieszkania, wyglądała jakby od pół wieku nie widziała remontu.

Uzbrojony w notatnik i ołówek zapisywałem to czego potrzebowałem do przeprowadzenia remontu. Podejrzewam, że mi samemu to zajmie lata, może powinienem pomyśleć o jakiejś ekipie budowlanej. Zamyślony nawet nie spostrzegłem, że podkradł się do mnie jakiś młodziak.

- Cześć. - Usłyszałem radosny głos, taki pomiędzy chłopcem a mężczyzną. Dzieciak był wielki jak na swój wiek, nieźle napakowany. Chociaż widać było, że mięśnie są skutkiem pracy a nie siłowni. Długie spadające na ramiona ciemnokasztanowe loki i wielkie zielone oczy. Jestem pewien, że panienki robiły w majtki gdy posyłał im ten czarujący uśmiech. Taki jaki sprzedawał właśnie mnie. Błyskając dołeczkami.

Niby otwarta twarz, niby uśmiech na ustach, niby wesoły głos. Wszystko to tak naprawdę gra, gdy w oczach czai się mrok. Ten dzieciak sporo przeszedł, widać to po nim. Nie był całkiem zdeptany, ale chyba w trakcie wychodzenia na prostą.

- Ryder Keller. - Przedstawił się uprzejmie. - Szef mówił, że pewnie będziesz szukał pomocników. - Wskazał na wielkiego faceta stojącego w drzwiach garażu przylegającego do mojej posesji. Oto matka kwoka w pełnym wydaniu, owszem wypuścił swojego kurczaczka spod skrzydełka, ale troskliwie trzymał go w zasięgu wzroku. Ciekawe.

- Nie jesteś czasem za młody na taką robotę? - Oczekiwałem męskich puszeń a otrzymałem uśmiech.

- Mam doświadczenie. Od lat pomagałem w rodzinnej firmie budowlanej, weekendy mam wolne, popołudnia czasami też. - Miałem ochotę wytrzeszczyć oczy na niego. - Uczę się w szkole średniej, ale popołudniami pracuję tu. Mieszkam na zapleczu warsztatu.

Dużo informacji, a jednak tak na prawdę żadnej. Obserwowałem go gdy oglądał fasadę, zmrużonymi oczami. Podszedł i delikatnie odchylił fragment okładziny. Wspiął się na gzyms i na daszek nad wejściem, macając okna, parapety i zaglądając do środka. Obserwowałem go zaciekawiony. Nigdy nie widziałem tak młodego chłopaka z takim podejściem do pracy. Kurwa niezwykłe.

- Okładzina jest chyba z azbestem, powinieneś ją wymienić. Okna wydają się być ok, parapety też. Daszek wymaga jedynie czyszczenia i świeżej farby. Dach masz cały? - No kurwa zatkało mnie.

- Chyba. - Wymamrotałem.

- Ile ważysz? - Tu mnie zaskoczył.

- Jakieś 240 funtów może 242. - Pokiwał głową.

- Lepiej ja tam wejdę. - Stwierdził tak po prostu i kurwa poleciał jak strzała na górę. Co do cholery? Stałem tam i jak idiota z otwartą twarzą patrzyłem za nim. Jego szef podszedł do mnie.

- Cegła. - Wymamrotał podając mi dłoń. Nawet nie zdążyłem się przedstawić, gdy wypalił. - Poręczę za niego, to zajebisty dzieciak i kurwa pracowity. Wart każdego grosza. Nie pożałujesz jak go zatrudnisz.

- Ok. - Wymamrotałem, nie wiedząc co powiedzieć.

- Masz za to przegląd swoich kółek za darmo. - Mruknął odchodząc.

- Hej szefie. - Doleciało do mnie z góry. - Dach jest cały. Tylko kurwa komin się sypie.

- Co? - Ryknąłem zaskoczony. Pierdolony inżynier zapewniał mnie, że komin jest cały. I weź tu kurwa komuś zaufaj.

- No serio wejdź na samo poddasze, dziura jak się patrzy jest i rozsadziło go od środka. Może niżej jest cały ale ten odcinek trzeba postawić na nowo. - Krzyczał z dachu. Widziałem tylko jego wywieszoną głowę i latające w powietrzu loki.

Ruszyłem z kopyta na te pierdolone poddasze. Pierdolonemu inżynierkowi nie chciało się pobrudzić. Kasę było komu wziąć ale zapracować na nią już nie. Młody już siedział na poddaszu i przesuwał ocieplenie zaglądając pod spód.

- Dobre wieści są takie, że belki są całe. Złe masz tu kilka gniazd wiewiórek. - Gadał jak najęty.

- Czekaj co? Wiewiórki w domu? Czy one czasem nie powinny mieszkać na drzewach? - Roześmiał się na moje słowa.

- Im to powiedz, najwyraźniej nabrały apetytu na wygody. Świat idzie do przodu, one też. To nie pierwszy dom w jakim zamieszkały. Wlazły tą dziurą w kominie. - Stwierdził tak po prostu. Rozejrzałem się wokół szukając kolejnych dziur i wyłomów.

- Pierdolony inspektor. - Mruknąłem pod nosem. Młody odwrócił się do mnie zaskoczony.

- Był tu? I nie powiedział ci o tym? - Wskazał na komin. - Masz ten papier od niego? Pogrzebałem w notesie wyciągając dokument. Zerknął na stronę z opisem pomieszczenia i dachu. - Skurwiel. Co on tu kurwa wymyślił? - Ryder mamrotał pod nosem. Przewracał kartki za kartką a potem złapał komórkę i gdzieś zadzwonił. - Szefie znasz Nelsona? - Chwilę słuchał. - Ma firmę budowlaną i skład drewna. Wszystko kurwa jasne. Powiem ci później. Potrzebujesz mnie teraz? - Znowu cisza. - Ok to nadgonię jutro, teraz zrobimy inspekcję. Dzięki szefie, tak lekcje odrobiłem mamusiu. Narka. - Wyrwał mi ołówek i notes z dłoni i ruszył na dół. - Chodź szefie, trzeba obejrzeć ten budynek, ktoś chciał na tobie zarobić.

Późną nocą, gdy byliśmy brudni jak przysłowiowe świnie zawarliśmy przyjaźń. Ten dzieciak umiał wydobyć ze mnie to co najlepsze. Nigdy tak wiele się nie śmiałem. Nie wiem co on miał w sobie, ale kurewsko poprawiał mi nastrój. Bawił mnie swoimi przekleństwami i narzekaniem na fiuta inspektora. Wykreślił połowę moich wydatków, dopisał inne. Był prawie pewien, że cała hydraulika jest do zrobienia a płytki z domu do usunięcia. Farba do zdarcia bo cytuję wygląda na ołów. Ogólnie doradził usunięcie kilku ścian na dole, postawienie recepcji. Zanim się obejrzałem robiłem plany, które on odręcznie rysował.

- W piątek wpadnę to narysujemy je na nowo, tak jak trzeba. Wujek mnie nauczył jak to się robi i gdzie co zaznaczamy i opisujemy. Potem pójdziesz z tym do architekta i możesz ruszać z remontem. Szkoda, że moja rodzina jest tak daleko, oni by to zrobili uczciwie. - Mruknął pod nosem. Widać, że ich kochał i szanował. Tylko czemu do jasnej cholery był od nich daleko?

- Widać, że ci na nich zależy, wiec czemu tam z nimi nie jesteś? - Nagle jego oczy straciły iskierki śmiechu. Stały się stare i poważne. Sylwetka się zgarbiła a wzrok wbił się w podłogę.

- Bo spieprzyłem i nawet nie myśl, że się mnie pozbyli. To ja uciekłem. Mój dom, to kurwa najlepszy dom pod słońcem. A rodzina jest tak zżyta, jak tylko się da wiesz. Ale ja ja dałem się wplątać w tak wielkie gówno, że nie mogłem im patrzeć ze spokojem ducha w oczy. Złamałem im serca Moon. Kiedyś tam wrócę, bo żaden Keller nie wytrzyma bez swoich długo. - Otarł oczy. Ukrywał łzy przede mną. - Jestem uczciwy i dobrze pracuję, zawsze pracowałem. Chociaż nie zawsze w słusznej sprawie. - Klepnąłem go po ramieniu, w geście tak uniwersalnym jak świat. My faceci tak sobie okazywaliśmy wsparcie.

- Idź spać dzieciaku. Jutro masz szkołę. Wieczorem możesz wpaść to ustalimy twoją stawkę. Zapłacę uczciwie. Powiesz mi co możemy zrobić sami, a co wymaga zatrudnienia innych. - Kiwnął głową, zrywając się na nogi.

- Ok do jutra. - Rzucił w drzwiach.

- Ile ty masz lat młody? - Krzyknąłem za nim. Zastanawiało mnie to, bo równie dobrze mógł być młodo wyglądającym dwudziestoparolatkiem.

- Siedemnaście, a czasem czterdzieści. - Odkrzyknął. - A ty szefie? - Odszczeknął.

- Dychę do przodu dzieciaku. - Odpowiedziałem.

- Kurwa jak na pięćdziesiątkę trzymasz się całkiem zdrowo. - Odpalił i zwiał ze śmiechem. I o dziwo ja zarechotałem za nim. Pyskaty gówniarz.

MOON. MW TOM I. Nowa Droga. √Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz