* 6 cz 2. *

954 94 38
                                    

Ta pierwsza akcja była jak test dla nas wszystkich. Wyszliśmy z tego cało, może lekko poobijani, ale było warto. Przywieźliśmy ze sobą o wiele więcej ocalonych niż zakładano a to dawało satysfakcję. Słowo szajka było zbyt wielkie na te kilka osób trzymających dziewczyny w blaszanej puszce na pustyni. Gdybym był w wojsku pewnie bym ich przesłuchał. Teraz to nie miało wielkiego znaczenia. Fury z Anderwsem kierowali nami zdalnie, nasz szalony prawnik przy okazji rozpierdolił strony handlarzy żywym towarem. Wysłał sporo danych do agencji zewnętrznych w tym do Interpolu. 

Dla mnie to była standardowa akcja typu wejść, zabić i wyjść. Nigdy nie przykładałem wagi do tego kogo zabijam i jak zabijam o ile to był winny człowiek. To nie to, że miałem w sobie jakąkolwiek nienawiść do tych ludzi. Ukrócenie ich życia było dla mnie jak jedna z tych gier, w które czasami grywa Ryder. Za to moja drużyna to przeżywała bardziej. Neo oberwał w kamizelkę i starał się to ukryć. Madd się wściekał, że musiał zostać przy transporcie. Głos Furego w słuchawce był spokojny, Lux był skupiony na locie i o dziwo wyglądał lepiej niż kiedykolwiek wcześniej. Venom drzemał w ciszy, Blackie przylepił wzrok do widoków za oknem.

Lądowanie na lotniskowcu, oddanie ofiar i lot do domu. Wieczorem przy piwie usiadłem odtwarzając akcję. Analizowałem. Nie dlatego, że sumienie mnie dręczyło, musiałem sobie odtworzyć to, żeby wiedzieć czego ich muszę nauczyć. Fakt, że ostatnio byli w dobrej fizycznej formie, codziennie ganiałem ich tyłki rano. Umieli się szybko wspinać, nawet zjeżdżali na linie.  Ale teraz musiałem ich nauczyć ruszać się w ekwipunku. Ten nie był lekki, nawet wystrzelenie z broni krótkolufowej sprawiało nowicjuszom trudności. Gringe i Neo nie radzili z tym sobie, Madd podejrzewam, że też by poległ. Blackie o dziwo zachowywał się tak jakby się urodził w ekwipunku. Tylko coś mi tu nie grało. Agenci FBI nie mieli takiego szkolenia. On i Coal, zachowywali się jak zgrany duet. Cisi i skupieni. Cichy dźwięk pukania, oderwał mnie od myśli, zerknąłem przez okno w kierunku pokoju Rydera. Nadal paliło się tam światło, więc to nie on.

- Wejść. - Andrews stanął w drzwiach. - Chodź, masz ochotę na piwo? 

- Jasne. - Odpowiedział. Miał niewyraźną minę, coś go gryzło. - Słuchaj Moon, nie wiem czy ja ci się do czegokolwiek przydam. - Postawiłem na stoliku butelkę i usiadłem wygodnie, on przycupnął na fotelu. Miał koszmarne blizny na jednej stronie twarzy, brakowało mu lewej dłoni. Najwyraźniej uznał siebie za bezużytecznego.

- Nie jestem dobry w umoralniających gadkach, więc powiem jedno. Pieprzysz. Wszystkiego co umiem o strategii i przetrwaniu nauczyłem się od ciebie. Owszem jestem tak zajebisty, że wojsko mnie zgarnęło w wieki siedemnastu lat. Taki pierdolony ze mnie cud natury. - Moja autoironia, go rozbawiła. - Ty wiesz i ja wiem o co chodziło, o wiek i samotność. Inteligencja i umiejętności to mało ważna sprawa. Może nie możesz iść ze mną na misję, albo potrzebujesz specjalnej kierownicy do swojego jednośladu,  ale umiejętności nauki i wiedzy ci do cholery nikt nie zabrał. - Opuścił wzrok. - Kurwa nie rób z siebie kaleki. - Warknąłem na niego. Dalsze moje wynurzenia przerwał Fury. 

- Tak myślałem, że ten łoś tu trafi. - Parsknął. - Przez połowę czasu jęczał jaki to jest kurwa nieprzydatny. Zaraz mu nakopię w dupę. - Mój przyjaciel podniósł kikut do góry. Fury się zagotował. - Po pierwsze w tamtym jebanym pokoju ja dowodzę, po drugie mam w dupie ile masz palców. Gęba ci nadal działa, gdybyś nimi kierował ja miałbym więcej czasu na ogarnianie reszty. - Fury się z nim nie pieścił. - Nie rób z siebie kaleki, umysł masz sprawny, wiesz jak tworzyć linię obrony i czego unikać? - Zapytany niechętnie przytaknął. - Rozpadasz się? Potrzebujesz stałych leków? Zarażasz czymś, po za pesymizmem? Rozsiewasz jakieś zarodniki jak pleśń? Czy inny grzyb? - Anderws parsknął śmiechem. - To się kurwa nie użalaj nad sobą tylko bierz dupę w troki, a nie tu obrastasz jak kamień w mech. Od siedzenia na dupie nikomu się nie poprawiło. 

- Dobra ksywa. - Wypaliłem. Popatrzyli na mnie jak na idiotę. - No co? Mech jest ok. Zielony, mięciutki i się dobrze pali gdy suchy. Wstałem podając mu dłoń. - Witamy w MoonW Moss. - Fury zarechotał.

- Ty go kurwa łoś nazwij. Bo ryczy jak on. - Roześmiałem się na zdziwioną minę mojego byłego przełożonego. 

- Ryder mu załatwi śliczniusią kamizelkę z takim napisem, a u Cegły zrobi sobie motor. - Moss wyraźnie poczerwieniał.

- Nie umiem jeździć na nich. - Wymamrotał. Ja poklepałem go po ramieniu. 

- Madd cię nauczy. Koniecznie idź właśnie do niego z tym. - Miałem ochotę się roześmiać z jego miny. Madd mu tak bardzo chciał pomagać, że omal dupy mu nie podcierał, traktując go jak kalekę. Uczynny facet. Nie ma co. Moss jęknął na moje słowa.

- Chyba kurwa wolałbym się nazywać łosiem. - Wymamrotał. 

- Skąd wiesz, może zyskałeś prawdziwego przyjaciela. To jak w Kubusiu Puchatku, twój osobisty Prosiaczek. - Fury teraz już prawie sikał w majtki ze śmiechu. Mój przyjaciel zwiał przed nami. Ja i Fury popatrzyliśmy sobie ze smutkiem w oczy. 

- Kurwa. - Wymamrotał Fury. - Ciężko go będzie z tej depresji wyciągnąć. - Miał rację. Ale miałem niezawodną broń. 

- Ryder i Madd sobie poradzą. Jeden go będzie bawił, drugi wkurwiał na maksa a ty nie daj mu odetchnąć. Ma mieć zajęcie. Musi kurwa z tego wyleźć albo pierdolnie sobie w łeb. To nie jebany koniec świata, że już nie jest piękniutki i nie ma dłoni. Z tym da się żyć. Tylko trzeba się tego nauczyć na nowo. - Powiedziałem spokojnie. Fury skinął głową. Potem popatrzył na mnie z ciekawością.

- Jak duże masz IQ? - Zatkało mnie.

- Nie duże. - Popatrzył na mnie sceptycznie.

- Sto Pięćdziesiąt. - Potem uniosłem brwi zerkając na niego. Westchnął ciężko.

- Sto sześćdziesiąt. - Uśmiechnęliśmy się do siebie spokojnie. Każdy z nas miał swoją wartość i każdy z nas miał swoją dziedzinę. 

- To jest bez znaczenia, przecież wiesz. Ja i tak uważam, że najmądrzejszy z nas jest Ryder. - Stwierdziłem spokojnie. - On ma swoje marzenia, swoje plany i pierdoloną determinację, żeby to osiągnąć. Jeżeli by uznał, że chce kurwa podbić kosmos, poszedł bym za nim jak w dym. Bo wiem, że on osiągnie wszystko. - Obaj z Furym się roześmieliśmy.

- Tak niesławny wnuk Treya Kellera. Ciekawy jestem tego ziółka. - Zza naszych pleców rozległ się chichot.

- Wzywałeś? - Fury się odwrócił i wytrzeszczył oczy. Odkąd go poznałem, Ryder bardzo wydoroślał i zmężniał. Jak miał czas uczestniczył w porannych ćwiczeniach. Niektórzy z moich ludzi uczyli go nowych technik walki i traktowali jak maskotkę, zapominając, że on doroślał. Za dwa miesiące będzie pełnoletni.  

- Młody to nowy członek zespołu. Fury. - Fury podał mu rękę z uśmiechem.

- Śpiewasz? - Poruszył brwiami.

- Tak serenady pod oknem piwnicy jak kot w marcu. Zapraszam posłuchać. - Młody jak zawsze odpyskował. I o dziwo Rhett zareagował jak wszyscy.

Za chwilę przeszczekiwali się dogryzając sobie wzajemnie. A ja słuchałem tego z uśmiechem. Podniosłem piwo w górę i popatrzyłem w nocne niebo. Tam gdzieś wedle wszelkich religii była moja rodzina. Pozdrawiam kosmos. Uratowałem kolejnych, was nikt ocalić nie mógł. Przez chwilę mój mózg wrócił do tamtej nocy, do krwi na moich rękach do zamglonego wizerunku ciał, do krzyków kobiety. Uciekaj Rick. Uciekaj. Teraz ja nie uciekam. Ja ścigam i daję ofiarom godny los. Za was. Podnosiłem piwo kolejny raz. Za was. Powtórzyłem uśmiechając się do moich towarzyszy. W końcu miałem dom i cel w życiu, piękny cel. 

MOON. MW TOM I. Nowa Droga. √Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz