11. Zwycięstwo ~ Bella

338 22 0
                                    

- Kim ty byłaś? - ta irytująca dziewczyna stąpała po zbyt cienkim lodzie. Ale chyba nie złapała zawartego w spojrzeniu ostrzeżenia.

Wpatrywała się w moje dłonie, jak obracam w nich kamień. Już nie krwawił. Wydawał się być nawet... ciepły? Przywidzenie. Musiał się nagrzać od dotyku.

- Nikim.

Wzdrygnęła się słuchając mojej odpowiedzi. Chyba nie tego oczekiwała. Nic innego nie mogłam jej powiedzieć: najpierw miałam być narzędziem zniszczenia, a potem siedziałam wiele lat zamknięta w odosobnieniu. Byłam nikim. Choć uparcie chciałam wierzyć, że jest inaczej. Wmawiałam sobie wielkość, potęgę, inność. Ale plotki musiały być prawdziwe - byłam jedynie nikim. A przynajmniej nie tym, kim chciałam być.

Szopka z fałszowaniem do muzyki się skończyła. Irene chyba liczyła na dłuższą rozmowę. Właściwie poczułam ulgę, mogąc uwolnić się od jej pytań. Bardzo nieprzemyślanych pytań. Ale może tacy właśnie byli ludzie „normalni"? Nie wahali się pytać o rzeczy ich interesujące. Naciągając kaptur na twarz wróciłam do trzynastki.

Nie minęło też wiele czasu, aż ułożyłam się wygodnie w łóżku. Obracając swój kamień w palcach, leżałam nieruchomo. Ale sen nie chciał przyjść. „Mają się przestraszyć" - po głowie odbijały mi się echem słowa Hadesa. Jak na razie, to ja bałam się ich.

- Nie tak miało to wyglądać. Chciałam być „normalna". Mieć przyjaciół, rodzinę... Śmiać się z innymi, żartować i chętnie brać udział w zajęciach - kamień słuchał. A przynajmniej bardzo chciałam, by tak było. Mówiłam do niego jak do przytulanki. Było to trochę głupie. Ale chyba musiałam wyżalić się ze swojej samotności.

Zapadłam w sen. Nawet nie wiem kiedy. Ale obudziłam się, kiedy już słońce wstało. Widok zza okna przyprawiał o drobinę optymizmu. Zielona trawa, czyste niebo... Aż chciało się uśmiechnąć. Ale jakoś nie potrafiłam. Ubrałam się szybko, opłukałam twarz, uczesałam. Oto zaczynał się kolejny dzień samotności.

Śniadanie. Pusty stolik i te ukradkowe spojrzenia innych obozowiczów. Ciężko powiedzieć czy chodziło tu o żarty ze mnie, strach czy może zwykłe wyobcowanie. Podkreślenie tego, że do nich nie należę. Zdjęłam z szyi wisiorek. Gładki kamień z wyżłobionym symbolem omegi. Z drugiej jego strony - podpisy bogów, którzy chcieli zachować mi życie. Atena, Apollo, Demeter, Afrodyta, Hefajstos, a nawet Hermes. Wyjątkowo do głosowania musiała zostać dopuszczona Hestia, bo jej podpis też widniał na medalionie. Westchnęłam.

Według planu zajęć nadszedł czas na walkę bez broni. Stawiłam się w odpowiednim miejscu, o odpowiednim czasie. Chejron posłał mi dobrotliwy uśmiech. W odpowiedzi zdjęłam kaptur i związałam włosy. Nie miałam najmniejszej ochoty na jakiekolwiek zajęcia. Pojedynki w parach. Aby wygrać trzeba przyszpilić przeciwnika do podłoża na co najmniej pięć sekund. Brzmiało łatwo. Do momentu, aż nie zostałam dobrana w parę z jednym z synów Ateny.

"Świetnie" - nie potrafiłam pomyśleć sobie nic innego. A w głowie wciąż odbijały się echem słowa, że jestem inna. Potężniejsza. A oni wszyscy mają się bać. Zaczęło się. Moja dłoń niekontrolowanie powędrowała do medalionu. Podpis Hermesa. Omega zalśniła. To był instynkt. Nagle poczułam, że jestem szybka. Chłopak atakował mnie. Nie trafiał. Zanim zdążył zadać cios, ja już widziałam, gdzie uderzy i miałam przygotowany unik. Szybkie podcięcie. Jeden wprawny ruch nogą. Chłopak leżał na ziemi. Przydeptałam go butem.

Jeden. Dwa. Trzy. Cztery. Pięć. Kiedy tylko Chejron skończył odliczać mi czas, cała boska energia wyparowała ze mnie, jakby nigdy jej nie było. Zachwiałam się. Oddychałam szybko, nie widziałam nic dookoła. Oczy zaszły mi mgłą. Opierając ręce na kolanach, dopiero po dłuższej chwili doszłam do siebie. Obserwowali mnie. Wszyscy. I znowu szeptali. Zmierzyłam ich spojrzeniem ledwo rozumiejąc, co się stało. I wtedy do mej świadomości, ze zdwojoną siłą, wdarła się tryumfalna myśl: "wygrałam".

Chejron podjechał do mnie i uniósł moją rękę do góry.

- Mamy pierwszego zwycięzcę. I rekord prędkości w pokonywaniu przeciwnika.

Musiałam się zarumienić. Pospiesznie zakryłam twarz kapturem. Nikt nie musiał widzieć mojej radości. Dla mnie wygrywanie musiało być normą. Niech i oni to widzą.

Zmiana partnerów. Ciemnowłosa dziewczyna, wyjątkowo szkaradna i muskularna. Bezsprzecznie córka Aresa. Sama jej obecność wzbudzała we mnie przemożną chęć wyłupania jej tych świńskich oczek.

Ta walka była już znacznie dłuższa. Ona wykazywała się wyjątkową odpornością na uderzenia. I była wyjątkowo silna. Cios. Cios. Unik. Krok w tył. Próba podcięcia. Nieudana. To ja wylądowałam na trawie. Zanim przygniotła mnie do ziemi, przeturlałam się w bok. Dostała butem w twarz. Zabłocona podeszwa mojego trampka odbiła się na jej kanciastej twarzy. Wściekła się jeszcze bardziej. Atakowała mocniej. Szybciej. Wykonałam przerzut w tył. Krótki półpiruet. Dostała łokciem między łopatki. Zachwiała się. Drugi atak powalił ją na podłożę. Nie miałam tyle siły, by przytrzymać ją twarzą w piachu. Przewróciła mnie. Ziemia zasypała mi oczy. Turlałyśmy się po trawie. Uderzałam na ślepo. Ona chyba też, bo ciosy spadały na mnie bardzo rzadko. Czułam krew płynącą z nosa. Ust chyba też. Trafiłam pięścią w tył jej głowy. Córka Aresa zamarła na chwilę. Trwało to dostatecznie długo, bym wygrzebała się spod jej ciężkiego ciała i usiadła jej na plecach. Przytrzymując ręce nad głową.

Wygrałam. Teraz już wstawałam z ziemi tą świadomością. Stałam wyprostowana. Naciągnęłam kaptur bluzy na twarz. Ukradkiem przetarłam zabłocone policzki. Krew cieknącą z nosa też. Ubranie nadawało się już tylko do prania.

"Jesteś zwycięzcą" - usłyszałam głos ojca. Obejrzałam się nerwowo dookoła. Jego nigdzie nie było. W końcu zakaz zbliżania się to zakaz zbliżania się. Dodatkowo, i tak nie mógł opuszczać zbyt często podziemi.

The Daughter Of  Hades - Córka HadesaOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz