Oto i stało się. W ogromnym, lipcowym upale, wciąż z trzymającym mnie jet lagiem, wśród sporej grupy turystów, znalazłam się na zboczu Etny. Z tego poziomu widziałam szczyty chmur oświetlonych porannym słońcem. Widok całkowicie przypominał ten, który rozciągał się ze szczytu Olimpu. Brakowało jedynie ozdobnych świątyń i kunsztownych posągów wynurzających się z mgły. Za to sam wulkan... Nie ma co tu się rozwodzić. Był brzydki. Brzydki, piaszczysty, pełen kamienia i ostrych otoczaków. Idealna siedziba dla zdeformowanego boga ognia i kowali. Teraz wystarczyło tylko dostać się do środka, do kuźni. I wytrzymać skwar. Plecy spociły mi się od samego faktu, że przylegał do nich plecak. A był to dopiero poranek. Westchnęłam cicho i udałam, że podziwiam widoki dookoła mnie.
Powinnam była robić zdjęcia, tak jak wszyscy inni dookoła. Nie miałam jednak telefonu. Ani aparatu. Znacznie utrudniało to wczucie się w sytuacje i wmieszanie w tłum. Zerknęłam więc na zegarek. Wkrótce ta wycieczka powinna wrócić do stóp wulkanu i odjechać. Dawało to szansę na chwilową pustkę na szczycie, oraz czas na dostanie się do krateru. Ale groziło przyjazdem kolejnej grupy ludzi. Zaklęłam pod nosem. Trzeba było zacząć działać, zanim rozpęta tu się tłoczne piekło.
Do szczytu nie dało się dostać zwykłymi szlakami dla turystów. A gdybym zaczęła się wspinać, pewnie ktoś by mnie zauważył. Kilometra będąc cieniem nie dam rady przejść. Wyczerpałoby to do reszty. Zwłaszcza w takim słońcu. A siła potrzebna jeszcze będzie do walki. O ile się ona przydarzy. I tak nie wydarzy się, jeśli tam nie dotrę. Ostrożność nakazywała jednak, by oszczędzać energię. Nie wiadomo, co się stanie w przeciągu następnych kilku godzin.
Mimo wszystko, podeszłam tak wysoko, jak tylko dałam radę nie wychodząc za szlak. Udawałam, że podziwiam widoki. Tak, były piękne. Ale nie mogłam się dekoncentrować. Ciche westchnienie mimowolnie wyrwało się z moich ust. Nie miałam żadnego planu. Wdrapać się tu w nocy? Zły pomysł, musiałaby wdrapywać się od podnóża góry wiele kilometrów wzwyż. To z pewnością będzie wyczerpujące bardziej niż skorzystanie z autokaru. O autokarze mówiąc, musiał to już być czas zbiórki, bo turyści zbierali się w zwartej grupie przy przewodniczce.
- Hej, dziewczynko!
To do mnie? Jakiś mężczyzna machał patrząc w moim kierunku.
- Już wracamy!
Nie przemyślałam tego, co robię. Po prostu ruszyłam w dół, ku grupie. Dziś, we wzmagającym się upale, raczej nic nie wymyślę. Nie planowałam z nimi wracać. Chciałam mieć zadanie za sobą. Tryumfalnie wyjść z kuźni dzierżąc skrzynkę z narzędziami Hefajstosa. No cóż... Misja okazała się być trudniejsza, niż zakładałam na początku. Dlatego więc znalazłam się w środku klimatyzowanego autobusu, który zwoził mnie wraz z całą grupą do Milo. Po około godzinie, wysiadłam pod starym kościółkiem w małym miasteczku.
Usiadłam na ławeczce skrytej w cieniu i obserwowałam, jak kolejna grupa zwiedzających pakuje się do autokaru. Chyba nie wiedzieli, że wycieczka na wulkan przy obecnej temperaturze i nasłonecznieniu to bardzo zły pomysł. Nie moją rolą było ich odwodzić od planów. Po prostu wyciągnęłam z plecaka butelkę i opróżniłam ją do połowy. W tym czasie pojazd odjechał odsłaniając mały kościółek. Stary, trochę obdrapany. Z trzema zielonymi drzwiami. Te środkowe uchyliły się lekko i z ciemnego wnętrza wysunęły się dwie sylwetki. Podejrzanie znajome sylwetki.
- Bella! - nim się obejrzałam, Irene wpadła na mnie niemalże zrzucając mnie z ławki.
- Cze-cześć?
Nie wiedziałam, co powiedzieć.
- Odsuniesz się? Trochę mi gorąco - znów musiałam użyć tego nieprzyjemnego tonu, bo dziewczyna odskoczyła ode mnie jak oparzona.
- Czemu nagle zniknęłaś? I czemu aż tak daleko? - znów wypytywała.
- Też chcę mieć wakacje.
Wciąż pokracznie poruszający się Milan przeszedł przez ulicę i pojawił się przy nas. Obrzucił mnie oceniającym spojrzeniem. Zrewanżowałam się posyłając mu to świdrujące, z nutą groźby natychmiastowej śmierci. Przez jego twarz przewinęła się seria przeróżnych emocji. Mimo chwilowego zawahania, uśmiechnął się.
- Ktoś potrzebował wakacji od plotek i szeptów?
Kiwnęłam głową. Nie musieli wiedzieć, że mam pewną misję inicjującą koniec znanego im wszystkim świata. Nikt nie musiał wiedzieć, dopóki realne zmiany nie zaczną następować.
- Taka ucieczka nie była zbyt mądra. Tutaj roi się od potworów.
- Ja przynajmniej poruszam się płynnie - odgryzłam się.
Milan westchnął ciężko opadając koło mnie na ławce. Nie potrzebowałam jego pouczeń. Potrzebowałam za to dużej porcji lodów. Bo gorąco jedynie nabierało na sile. Podniosłam się z miejsca i ruszyłam w kierunku pierwszej lepszej kafejki. Już zdążyłam się przekonać, że tutaj niemalże wszędzie można dostać chłodzone przysmaki.
- Gdzie idziesz? - zawołała za mną Irene.
- Na lody - odpowiedziałam. - Chodź ze mną, ja stawiam.
Cholera. Dlaczego ja zaczynam robić się miła? Kiedy się to zaczęło? I jakim, cholera, cudem? Miałam być groźna, odpychająca. A teraz zaczynam się... zaprzyjaźniać? To słowo ledwo przeszło mi przez gardło. Ojciec byłby dogłębnie zawiedziony. Zapewne już jest widząc to, co się dzieje. A ja sprowadziłam sobie na głowę problem. Jak wykonać zadanie, by nie próbowali mnie powstrzymać? Przecież na pewno będą próbować.
~~~
W mediach zdjęcie mojego rysunku Belli.Oto i jest rozdział. Po bardzo długiej przerwie. Na następne raczej nie trzeba będzie tyle czekać.
CZYTASZ
The Daughter Of Hades - Córka Hadesa
FanfictionJak przez mgłę pamiętam ich twarze. Ponure, dostojne, pełne napięcia. Pamiętam jak głosowali, decydowali o moim losie. Mojrom dzięki, że dali mi żyć. Dali żyć tej, która miała zgładzić Olimpijczyków. Tej, która miała przynieść koronę ojcu skazanem...