Światło w pomieszczeniu jakby przygasło. Czerwone, płonące oczy jako jedyne odznaczały się z monotonii ciemnych barw i brudu. Ze ściany zszedł stalowy smok. Odzyskiwał powoli widzialność, a może to ja nie zauważyłam go wcześniej przez jego perfekcyjny kamuflaż? Z wrażenia upuściłam skrzynkę. Z hukiem opadła na ziemię. Wtedy wszystko potoczyło się za szybko.
Stalowa kreatura dopadła mnie. Szpony wbiły się w bladą skórę, pociekła krew. Boleśnie upadłam na ziemię. Ale nie czułam przerażenia. Dłoń mechanicznie zawędrowała do kieszeni. Chłód metalu. Ale nóż nawet nie wbił się w ciało monstrum. Smok zakłapał szczęką.
Wyrwałam się z jego objęć. Poszarpana skóra była moim najmniejszym zmartwieniem. Tego czegoś nie dało się zwyczajnie zabić. To musiała być jakaś maszyna. Nie była żywa, a jednak wlepiała we mnie wściekłe tęczówki. Zamachała skrzydłami i wzbiła się w powietrze.
W chwili jej nieuwagi skryłam się za stosem blach na drugiej stronie pokoju. Smok wydał się być zdenerwowany. Wymachując wściekle ogonem, szukał mnie po całej kuźni. Przycisnęłam się jeszcze bliżej ściany. Jak zabić coś, co nie jest nawet żywe? A potem mój wzrok padł na basenik lawy po środku pomieszczenia. Jedyna szansa, choć prawdopodobieństwo, że to zadziała, było nikłe.
Złapałam leżącą nieopodal bryłkę jakiegoś stopu. Zacisnęłam zęby. Bolało. Rzuciłam ją do stawu wrzącej cieczy. Nie zadziałało. Bestia, zamiast polecieć za nią, zwróciła się ku mnie. Poderwałam się do biegu. Ale smok był szybszy. Zwalił mnie z nóg jednym machnięciem skrzydeł. Oczy zaszły mi łzami.
Skrzynka z narzędziami stała po drugiej stronie kuźni. Po mojej głowie kołatała się tylko jedna myśl. Złapać ją i uciekać. Bez niej mogłam zostać tu rozszarpana na kawałki. Cel uświęca środki.
Mimo rozmazującego się obrazu, zygzakiem popędziłam przez pokój. Czułam gorący oddech smoka na plecach. Maszyny w ogóle oddychają? Paskudnie piekło. Skóra spływała ze mnie, jak wosk z płonącej ścieżki. A może ne było aż tak źle? Upadłam na ziemię. Smok machnął pazurami. Chybił. Nie podnosząc się z podłogi, cofałam się powoli. W końcu dłonią namacałam skrzynkę. Gdy ją podniosłam, bestia padła, jakby nieżywa.
Wszystko się uspokoiło. Nie było zgrzytu metalu o metal. Nie było świstu powietrza. Nie było kłapania potwornymi szczękami. Rozejrzałam się z niepokojem po kuźni. Nikt nie wszedł, nic się nie stało. Wciąż kurczowo trzymając neseser, podniosłam się z posadzki. Bluzka zalana była krwią, pod nią poszarpana skóra, wkłucia głębokie na centymetry.
Nie widząc innej drogi ucieczki, wyszłam przez drzwi. Przygotowana byłam na wszystko, ale nie to, co zastałam po drugiej stronie framugi. Najzwyczajniej w świecie, znalazłam się na powietrzu. Wybuchnęłam histerycznym śmiechem. Nagle okazało się, że od początku mogłam użyć ukrytego w skale wejścia. Bez wykorzystywania mocy wisiorka, bez używania Irene jako wabika uwagi innych.
Właśnie, Irene. Co z nią? Uderzyły we mnie wyrzuty sumienia. Straciła przeze mnie przytomność. To wszystko było całkowicie moją winą. Wykorzystałam ją, by spełnić moje ambicje, wykonać misję, która nawet jej nie dotyczyła.
Cel uświęca środki. Po mojej głowie echem rozszedł się tubalny głos Hadesa. Zadrżałam. Rozejrzałam się dookoła. Nikogo nie było. Tylko ja, piasek, trochę skały i skrzynka.
Koszulka przykleiła się mi do ciała. Była mokra od krwi i potu. Mimo gorąca, zarzuciłam na siebie ciemną bluzę. Lepiej zwracać uwagę dziwnym ubiorem, niż otwartymi ranami. Z trudem opróżniłam pół butelki wody. Z ust wyrwało się ciche westchnienie.
Podniesienie się z miejsca było jeszcze większym wyzwaniem, niż przypuszczałam. Kiedy poziom adrenaliny w moich żyłach opadł, ból był wręcz obezwładniający. Ale nie mogłam od tak zostawić tu skrzynki z narzędziami Hefajstosa. Jeszcze tego wieczora powinnam przekazać ją Eryniom. Miałyśmy się spotkać pod amfiteatrem. Neseser za bilet powrotny i pieniądze.
Powolnym krokiem ruszyłam w kierunku Milo. W miasteczku jakoś opatrzę rany, odpocznę.
Na napotkanym parkingu złapałam taksówkę. Skłamałam kierowcy, że wiozę ojcu narzędzia do warsztatu. Chyba to łyknął, w każdym razie nie zadawał pytań. Po lekko zawyżonej cenie przewiózł mnie do mieścinki.
Musiała być to pora sjesty, bo wszystkie kawiarenki były pozamykane. Usiadłam w cieniu, naprzeciwko kościoła, pod którym spotkałam Irene i Milana. Zastanawiałam się, co zrobić. Przecież nie mogłam do nich wrócić.
- Gdzie ty byłaś? - nim zdążyłam jakkolwiek przemyśleć dalsze plany, syn Apolla sam pojawił się przy mnie.
Stał oparty o drzewo i świdrował mnie wzrokiem niebieskich oczu. Myślałam, że to ja potrafię sprawić, że człowiek czuje się niekomfortowo jednym spojrzeniem. On musiał być w tym kilka razy lepszy. Aż przeszły mnie ciarki po plecach.
- Więc to był twój sekret - mruknął zmęczonym głosem, nie otrzymując odpowiedzi. - Skrzynka z narzędziami Hefajstosa. Dziewięć lat temu oddał głos ratujący ci życie, a ty go okradłaś.
Po cholerę gadałam do kamienia?! On teraz wypowiadał na głos wszystkie moje lęki i wątpliwości. To było dziwne uczucie. Nie podobało mi się.
- Irene straciła przytomność. Wyczerpała się do reszty. To twoja spawka?
Nie był zły. Raczej zawiedziony. Bolało. Ale miałam kartę przetargową, która z miejsca obłaskawiłaby chłopaka. Nie zdjęłam jednak bluzy. Nie chciałam jego litości. Był taki jak inni. Miał się bać.
- Cel uświęca środki - wycedziłam. Oczy musiały zalśnić mi niebezpiecznie, bo Milan odsunął się instynktownie.
~~~
Prawdę mówiąc, bardzo źle mi się pisało ten rozdział. Bardzo długo musiałam nad nim siedzieć, a wciąż nie podoba mi się on do końca.W każdym razie, mam nadzieję, że chociaż Wam się podoba
CZYTASZ
The Daughter Of Hades - Córka Hadesa
FanficJak przez mgłę pamiętam ich twarze. Ponure, dostojne, pełne napięcia. Pamiętam jak głosowali, decydowali o moim losie. Mojrom dzięki, że dali mi żyć. Dali żyć tej, która miała zgładzić Olimpijczyków. Tej, która miała przynieść koronę ojcu skazanem...