Kurwa.
Powoli kończyły mi się strzały. Coraz trudniej było wyłapać jakąś z kołczanu. Niedobrze.
Bella wciąż szarpała się sama ze sobą. Jakby prowadziła wewnętrzny dialog.
Ostatnie trzy-cztery strzały. Niedobrze. Nie czułem się zbyt pewnie w walce w zwarciu.
Krzyczała coś. Huk, ryk i grzmoty zagłuszały ją. Uderzała pięściami o ziemię. Strzelając nad jej głową ogarniał mnie strach. Strach, że przypadkiem ją trafię.
- Błagam kończ tą potyczkę sama ze sobą!
Oby mnie usłyszała.
- Trochę kończą mi się strzały!
Zostały tylko trzy.
Niezdarnie usunąłem się z drogi kolejnego potwora. Zaatakował. Ale nie mnie. Bellę. Wycelowałem w kark. Wiatr zdmuchnął strzałę.
Tylko dwie.
- Bella, błagam cię!
Dostał w tył głowy. Padł tuż obok Belli.
Jedna strzała. Przypasany do boku miecz zaczął mi ciążyć. Błagałem bogów, by już się to skończyło. By Bella otrzeźwiała. Tym razem jednak prośby nie zostały wysłuchane.
Drapieżnie spojrzała się na mnie. Miała czarne oczy. Jeszcze bardziej czarne niż zawsze. Płonęły.
- Uważaj!
Trafiłem w pierś latające coś. Chciało ją trafić. Gładko upadło na stos innych ciał. Skończyły się strzały. Charkot i gulgot cierpiącej istoty. Zimne spojrzenie Belli. Mrożące i obojętne.
Cofnąłem się.
- Wszystko w porządku?
Byłem w stanie tylko szeptać.
Jej twarz pozostała bez wyrazu. Wzdrygnąłem się. Z rękawa wysunął się jej nóż. Przewiesiłem łuk przez ramię. Bez strzał i tak był bezużyteczny.
Ona nie była zła, prawda? Samotna i zagubiona. Słuchałem o tym przecież nocami. Ona nie była zła.
Więc czemu czułem się teraz jak ofiara? Skarciłem się za to. Zawsze się tak czułem, gdy podrzucała nożem. Miała wprawę i koordynację. Tylko ten błysk w oku. Świdrujący. Zbliżała się do mnie powoli.
Cofałem się. Dłoń samoistnie zaciskała się na rękojeści miecza.
Nie chciałem tego robić. Mimo wszystko, wyciągnąłem miecz.
- To tylko na wypadek. Dla obrony. Przecież skończyły się strzały - szeptałem do siebie. Drżący głos nie dodawał jednak otuchy.
Bella wciąż jednak się zbliżała. Powoli. Jeśli kiedyś dane mi będzie napisać balladę, to właśnie o tym. O zdradzie przyjaciela. O wojnie w tle. O cholernym fatum, przez które jedno z nas zginie w tym pojedynku. I pewnie będę to ja.
- Nie jesteś zła. Nie chcesz tego!
Zaśmiała się.
Echem odbił się jeszcze jeden śmiech. O wiele bardziej złowieszczy. Prawie wypuściłem miecz z dłoni. A byłoby to błędem.
Bella rzuciła się na mnie. Różnica w broni jej nie przeszkadzała. Wystarczał ten jeden sztylet i nóż do rzucania. Zadawała szybkie ciosy. Kuliłem się. Chowałem. Próbowałem kontratakować. Toporny cios. Usunęła się na bok. A ja zachwiałem się. Ciało podążało za mieczem. A ona zachowała zwinność.
Poczułem ciepło na ramieniu. Krew. Moja krew. Ręka opadła niemalże bezwładnie. Bella zaśmiała się cicho.
- Jak w masło.
To nie były żarty. Zaatakowała. Nie wyrabiałem. Nie miałem jak wytworzyć przewagi. Była zwinna. Pełna gracji. Moje ciosy wymijała. A potem odskakiwała.
Cięcie. Próbowałem się obronić. Krótszym nożem cięcie z drugiej strony. Kopnęła mnie. Zachwiałem się. Odepchnęła przedramieniem. Była zaskakująco silna. Pchnąłem ją płazem miecza. Wylądowała na kolanach. Plecami do mnie. Mogłem ją zabić.
- Tego chcesz? - zawołałem rozżalony.
Piekielne fatum. Ona mnie ocaliła, a ja...
- Dobij mnie - zaśmiała się. Odwróciła się przodem. Wciąż leżała na ziemi. - Nie jesteś przecież słaby.
Zabolało.
Uniosłem miecz.
- Zrób to. Zabij tą, która doprowadziła do tej tragedii.
Jej słowa były trucizną. Owijała się wokół serca i gardła. Nie mogłem mówić. Drżałem. Miecz wciąż wisiał nad nią.
- Nie chcesz umierać. Chciałaś nie być samotna. Chciałaś normalności!
Śmiała się. A straszny rechot z otchłani jej wtórował.
- Zamknij oczy!
Nie myślałem. Nie mówiła tego Bella ani żaden głos z piekła. Nie miałem sił. Musiałem zaufać krzyczącej dziewczynie.
Pod powiekami dojrzałem jasność. Wypuściłem miecz. Zakryłem twarz dłońmi.
- Już.
Teraz głos był spokojny.
Otworzyłem oczy. Kolorowe plamy tańczyły mi w polu widzenia. Czarne kropki zasłaniały światło. Ale postaci Irene nie mogłem przegapić.
Przytuliłem ją do siebie. Oboje pachnieliśmy krwią i potem. Szybko odsunęła się ode mnie.
- Coś nie tak?
- Krwawisz - delikatnie musnęła palcami pokaźne rozcięcie na moim ramieniu.
Smutno wskazałem podbródkiem Bellę.
- Opętało ją - oznajmiła Irene. - To było dość słabe zaklęcie. Musimy ją unieruchomić, zanim się wybudzi.
Pokiwałem głową. Schyliłem się i podniosłem do góry skórzaste skrzydło jakiejś istoty piekielnej. I tak była martwa. A z tego materiału dało się zrobić jeszcze użytek.
Mimo bólu ręki, rozerwałem skórzasto-gumowate skrzydło. Pas obrzydliwego materiału powinien wystarczyć. Irene przyglądała się mi ze zdziwieniem, jak związywałem ręce i nogi naszej przyjaciółki.
Chyba jednak bardziej martwiła się moimi ranami, niż tym, co robię z Bellą. Rozumiała powagę sytuacji.
- Znajdźmy ci lekarza.
Pokręciłem głową.
- Pochyl się!
Nerwowo ściągnęła mnie w dół. Coś nad nami przeleciało.
- Dzięki.
Bella poruszyła się niespokojnie. Otworzyła oczy. Wciąż były czarne.
Irene pociągnęła mnie do tyłu. Potknąłem się o jakieś ciało i upadłem. Cholerna niezdara ze mnie. Czekałem na wyzwisko ze strony córki Hadesa. Nie doczekałem się.
Patrzyła na nas zdziwiona. Mrugała pospiesznie. Oczy łzawiły jej trochę od pyłu. Zmierzyła nas spojrzeniami.
- Znalazłem Irene - mruknąłem nieśmiało.
Mimo tego, że leżała związana na ziemi, wciąż była na swój sposób przerażająca. Irene zacisnęła mi rękę na ramieniu. Bała się. Po cichu liczyłem na to, że nie widziała, do czego zdolna jest Bella.
Skinęła w końcu głową. Zebrane na jej twarzy napięcie ustąpiło.
CZYTASZ
The Daughter Of Hades - Córka Hadesa
Fiksi PenggemarJak przez mgłę pamiętam ich twarze. Ponure, dostojne, pełne napięcia. Pamiętam jak głosowali, decydowali o moim losie. Mojrom dzięki, że dali mi żyć. Dali żyć tej, która miała zgładzić Olimpijczyków. Tej, która miała przynieść koronę ojcu skazanem...