9. Jakby to ująć...? ~ Bella

673 47 3
                                    

Siedziała przede mną. Włosy w kolorze umbry, do łopatek, nierówno przypalone przez potwora, mimo to lekko falowane w ten dziecięcy sposób. Wielkie oczy w kolorze soku jabłkowego wpatrywały się we mnie z uwagą jaką naukowiec obdarza nowy gatunek węża. Z jednej strony widziałam, że się boi, z drugiej ciekawiłam ją, na pewien specyficzny sposób fascynowałam. Irene wciąż pachnęła spalenizną, potem i oparzeniami. Nie wiedziałam, co powinnam zrobić. Zaproponować jej coś do jedzenia? Może najpierw zgłosić zaistniałą sytuację panu D? Siedzenie przez ponad osiem lat w odizolowanym domku nie zrobiło mi zdecydowanie dobrze. Nie potrafiłam rozprawić się z prostą sytuacją towarzyską.

Nacisnęłam kaptur czarnej bluzy na głowę i zapytałam cicho:
- Jesteś głodna? Przynieść ci coś do zjedzenia? - kiwnęła głową. Obie musiałyśmy czuć się jak zgubione dzieciaki. Ja nie wiedziałam, co mam robić, jak się zachować, a Irene, cóż, nie wiem co siedziało jej w głowie. Ale też zachowywała się, jakby nic nie wiedziała.

Wstałam od stolika, by przynieść szatynce coś na obiad. Gdy po chwili wróciłam z talerzem pełnym przysmaków, Irene wpatrywała się w zdjęcie na którym stała obok uśmiechniętego mężczyzny. Fotografia była pomięta na brzegach, mimo to we wzroku dziewczyny widać było, że obrazek stanowi dla niej najwyższą świętość. Pośpiesznie schowała go do kieszeni, kiedy tylko zauważyła, że wróciłam. Zapanowała między nami niezręczna cisza. Nie wiedziałam zupełnie, co powinnam powiedzieć. Co się mówi w takich sytuacjach? Przykro mi? To nie prawda, nawet nie wiedziałam, co się przytrafiło mężczyźnie ze zdjęcia.

Wokół nas półbogowie zaczęli rozchodzić się do domków na przerwę poobiednią. My zaś w ciszy trwałyśmy jedząc powoli swoje porcje. W tym bezgłosie dało się słyszeć mrówki w trawie i cichutki łopot skrzydeł wielobarwnych motyli. Irene zdawała się być zachwycona, kiedy jeden z nich usiadł jej na czubku głowy. Teraz wyglądała zupełnie jak kilkuletnie dziecko bawiące się w ogrodzie u babci. Chociaż nie byłam pewna, czy tak to naprawdę wygląda. Tak przynajmniej sobie to wyobrażałam. Surrealistyczny moment przerwała w końcu szatynka:

- Opowiedz mi co tu się dzieje - naraz czar prysł. Miły zmysłom zapach deseru czekoladowego, truskawek i kwiatów zastąpił smród spalenizny i odór potu. Wszystkie niewygody z nagła dotarły do mojego przytępionego umysłu. - Proszę... - dodała.

- Jasne, tylko proszę, chodźmy stąd - opuściłyśmy pawilon. Jak to latem o tej porze, było niemiłosiernie gorąco. Okazywało się to jednak dopiero, gdy przez dłuższy czas przebywało się na słońcu. Z tego powodu nikogo nie zdziwiłaby nasza euforia, gdy dotarłyśmy do chłodnego domku o numerze trzynaście.

Szatynka usiadła na moim łóżku w oczekiwaniu na opowieść. Oparłam się o framugę i zdjęłam swój zaczarowany wisiorek z szyi. Zaczęłam się nim bawić.
- Jakby to ująć...? Co wiesz o bogach greckich? - nikt nigdy nie nauczył mnie tłumaczenia zasad tego świata. Tkwiłam w nim, mity były dla mnie czymś oczywistym, prawdziwym, ale nie potrafiłam przekonać kogoś, dlaczego właśnie tak.

- Zeus, Hera, Demeter i inni... - spojrzała na mnie szukając aprobaty. Było mi z tym nieręcznie, ale kiwnęłam lekko głową. - To są tylko mity...

- Nie tylko. Ciężko to wytłumaczyć, ale to jest wszystko prawdą. A ty jesteś jej częścią. Tak jak i ja. I wszyscy inni, którzy mieszkają w tym obozie. Nie umiem ci uargumentować dlaczego tak, a nie inaczej, ale musisz to zaakceptować. Jesteś córką któregoś z bogów greckich.

- Wiesz może którego? - zapytała po chwili zadumy. Widziałam, jak ukradkiem wysuwa zdjęcie z kieszeni. Była na nim tylko z ojcem, lub kimś innym bardzo do niej podobnym.

- Nie wiem. Jeśli się ktoś do ciebie przyzna, wtedy się dowiemy - Irene wyraźnie zmarkotniała.

- Nie istnieje inna możliwość...? Jakaś gwarancja, że ktoś się do mnie przyzna?

Pokręciłam głową. Szatynka spojrzała na mnie, jakby całe zło tego świata stało się z mojej winy, jakbym mogła coś zmienić. W jej piwnych oczach coś płonęło, jakaś niezdefiniowana złość, furia, może frustracja? Przez ostatnie osiem lat mój kontakt z ludźmi ograniczał się do odwiedzin duchów i mamy, raz na jakiś czas. Chociaż ona też nie była pospolitym śmiertelnikiem. Nie nauczyłam się rozpoznawania emocji.

- Jeśli mogę cię pocieszyć, to mnie mój boski rodzic chciał wykorzystać do zniszczenia świata i przejęcia władzy - zwróciłam z powrotem wzrok na medalion, którym się bawiłam. Zapadła wisząca, miażdżąca nas dwie cisza.

- Przykro mi - wydukała po kilku minutach Irene. - Nie wiedziałam...

- Większość obozowiczów tego nie wie. Wiedzą tylko opiekunowie - temperatura mojego głosu w niekontrolowany sposób mocno spadła, a dłonie zaczęły się pocić. Raczej nie lubiłam chwalić się faktem, że miałam sprowadzić zagładę. - Chodźmy się wykąpać, obie jesteśmy brudne i śmierdzimy potem.

- Nie mam żadnych ciuchów...

- Mogą być na ciebie trochę za duże, ale pożyczę ci jakieś.

Kiwnęła lekko głową. Podałam jej jakąś koszulkę i pierwsze z brzegu szorty. Podziękowała nieco zmieszana.

- Ile masz lat? - zapytałam. Rozpaczliwie niemalże maskowałam zażenowanie. Nikt mi nigdy nie powiedział, jak się poznaje ludzi. Nawet duchy przychodziły do mnie same i przedstawiały się właściwie na wstępie.

- Piętnaście. A ty?

- Szesnaście.

- Wyglądasz na młodszą.

Teraz to ja byłam tą zmieszaną.

- Tam jest łazienka - wskazałam drzwi, już zupełnie nie wiedząc, co mogę powiedzieć.

Jak mieli się mnie przestraszyć, skoro wyglądałam na młodszą niż jestem faktycznie? Usiadłam na łóżku wciąż obracając w palcach wisiorek od bogów.

The Daughter Of  Hades - Córka HadesaOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz