13. Milan ~ Bella

303 22 0
                                    

Znowu ona... Po kolacji, do trzynastki znów weszła Irene. Wielki zwój, który niosła, przysłaniał jej pole widzenia. Potknęła się o rzucone na środku pokoju trampki i przewróciła się na podłogę. Jakoś nie było mi jej żal. Miała za swoje. Było nie wchodzić bez pukania.

- Chejron dał mi to.

Z dumą zaprezentowała zwój. Rozwinęła go. Rolka zatrzymała się tuż przy ścianie, a mimo to nie rozwinęła się do końca. Chciałam się dowiedzieć, co to za cholerstwo. Mimo wszystko, wstrzymałam ciekawość. Dopiero kiedy szatynka podetknęła mi pergamin pod nos, rzuciłam na niego okiem. W całości pokryty był runami. Nie umiałam ich przeczytać. Nie była to greka, łacina, a nawet hiszpański czy rosyjski!

- To opis rytuału. Fantastycznie, prawda? - w jej żółtych oczach rodził się szczery entuzjazm. Nie chcąc go gasić swoją apatią, przytaknęłam.

Jakoś głupio było się przyznać, że nie potrafię odczytać dziwnych znaków. Irene chyba nie miała z tym problemu. Związała w krótką kitkę nierówno przypalone włosy i wyłożyła mi wszystkie wytyczne wymagane do przeprowadzenia rytuału.

- Chejron mówi, że powinnyśmy dać radę.

W pierwszej chwili pomyślałam, że musiał sobie z nas żartować. Ja nie potrafiłam przeczytać run, a ona nie do końca znała się na magii. Drugą myślą było to, że opiekun widział w tej dziewczynie coś, czego ja nie potrafiłam dostrzec. To była ta bardziej prawdopodobna z opcji. Ale wypuszczenie dwóch obozowiczek w środku nocy nad potok? To nawet trochę nie brzmiało jak coś, co zrobiłby odpowiedzialny opiekun. Czego by nie myśleć - zapowiadała się dobra zabawa. Zabawa związana z babraniem się bardzo starą magią. Nie mogłam jej przegapić.

Tak więc się stało. Niosąc wielki i nieprzyzwoicie ciężki zwój, stawiłam się w wyznaczonym miejscu, nad rzeką. Księżyc lekko świecił, wiatr cicho szumiał. Tylko gwiazdy połyskiwały groźnie z oddali. Irene wkrótce wyłoniła się z mgły, która spowiła obóz. Jej oczy zdawały się błyszczeć osobliwym światłem. Wyjęłam z kieszeni kamień i zaczęłam obracać go w palcach.

- Jestem. Zaczynamy? - w jej szepcie słychać było więcej ekscytacji niż strachu. Chyba jeszcze nigdy nie stanęła oko w oko z harpią.

Skinęłam głową. Irene rozwinęła zwój. Nasiąkł trochę wilgocią. Chejron raczej nie będzie zadowolony. Przynajmniej pismo się nie rozmazało.

Dziewczyna zaczęła tłumaczyć mi krok po kroku, co należy zrobić. Tak więc rozpaliłyśmy mały ogień, patykiem na piachu wyrysowałyśmy odpowiednie symbole, Irene odśpiewała starożytną pieśń. Brzmiała ona jak pijana piosenkarka z bardzo zamierzchłych czasów. Mimo tego, ogień przybrał niebieskawy kolor i zaczął krzesać iskry wszędzie dookoła. Nastąpił ten moment, kiedy rzuciłam kamień do ognia. Irene chciała zaprotestować, bym zrobiła to delikatniej. Dla mnie nie miało to znaczenia. W końcu i tak palenie żywcem boli bardziej, niż uderzenie o piasek. Nie pytajcie skąd wiem. Ostatni krok rytuału. W płomieniach musiała znaleźć się krew półboga. Dziewczyna znów chciała protestować widząc, jak podchodzę z nożem do paleniska. Nie mogła, bo wciąż musiała śpiewać. Zdrapałam z bluzy skrzepniętą krew córki Aresa, z którą pojedynkowałam się na zajęciach.

Najpierw z ogniskiem nic się nie stało. Potem zaczął wydzielać się dym. Dużo dymu. Rozejrzałam się niespokojnie. Harpij nie było w pobliżu. Pewnie dzieci Hermesa coś kombinowały i były one potrzebne w innym miejscu. Na szczęście. Płomienie zaczęły wirować, wrócił im naturalny kolor, z ognia zaczęła wyłaniać się smukła sylwetka. Pojawiły się złote włosy, połyskująca skóra, rozerwana koszula i spodnie z jedną nogawką dłuższą, a drugą krótszą. Palenisko dogasło.

Stał przed nami chłopak. Wysoki, dobrze zbudowany i wyglądający, jakby właśnie wygrzebał się z odmętów Tartaru. Rozejrzałam się niespokojnie. Harpij nadal tu nie było.

- Ja, ja... jestem wolny - wychrypiał, jakby nie używał mowy ludzkiej od bardzo, ale to bardzo dawna. Oglądał swoje ręce ze zdumieniem.

- Cześć, jak się nazywasz? - Irene nie dała mu nadziwić się nagłemu pojawieniu kończyn.

- Jestem Milan, syn Apolla, do usług - skłonił się niezdarnie.

- Ja jestem Irene. A to jest Bella.

Skinęłam głową w jego kierunku. To był moment. Szelest skrzydeł. Instynkt kazał mi walczyć. Umysł uciekać.

- Harpie! Uciekajmy! - pociągnęłam chłopaka za rękę. Zachwiał się, ale ruszył pędem za mną.

Teraz liczyło się tylko dotarcie do domków. Irene musiała pojąć to, bo obrała sobie za cel jedenastkę i biegła tak, jakby zależało od tego jej życie. Racja, zależało. Stąpałam pewnie, ale ciągnięty przeze mnie Milan ślizgał się na wilgotnej trawie. Przewrócił się. Szpony harpij tuż przy jego twarzy. Celny rzut noża. Skrzydlata kobieta straciła pazury.  Tyle czasu wystarczyło. Chłopak podniósł się i pobiegliśmy dalej. Cudem lub szczęściem zdołałam zatrzasnąć za nami drzwi trzynastki.

- Żyjemy - wydyszał klęcząc na podłodze. Wyglądał, jakby miał zaraz zacząć całowanie drewnianego parkietu.

- Żyjemy - mruknęłam chyba tylko dla zasady. Tonem wypranym z emocji, zupełnie jakby życie lub smierć nie niosło za sobą żadnego znaczenia. Popatrzył na mnie. Może trochę z urazą? Nikt nigdy nie nauczył mnie interpretacji ludzkiej mimiki.

- Gdzie jestem? - zapytał niezdarnie podnosząc się z podłogi.

- Obóz Półkrwi.

- W końcu się udało! - nie potrafiłam zrozumieć jego radości. Sama, z własnej woli, w życiu nie chciałabym tu wylądować. Mimo wszystko, nie komentowałam. Niech ma swój entuzjazm. Kto mu zabroni?

The Daughter Of  Hades - Córka HadesaOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz