Rozdział 5 - Cieszę się, że w końcu tu dotarliście

769 35 9
                                    

Z lekkim żalem obserwowałam jak quinjet Bartona wzbija się w powietrze, aż w końcu odlatuje coraz dalej. Zdecydowanie za późno zrozumiałam jak bardzo się do niego przywiązałam, przez co spędziliśmy wspólnie za mało czasu. Przynajmniej powiedział mi dokąd się wybiera. Będę mogła go odwiedzić, jak już znajdziemy Barnesa, a ja wrócę do Queens.

Muszę przyznać, że zazdrościłam mu tego. Sama kiedyś marzyłam o założeniu rodziny, ale zostałam pozbawiona tej szansy. Nigdy nie będę mogła mieć dzieci i w pewnym sensie pogodziłam się z tym. W mojej sytuacji, dzieci stanowiłyby kolejną słabość. Nie byłabym w stanie zapewnić im całkowitego bezpieczeństwa. 

Nawet nie mam zamiaru szukać osoby, z którą mogłabym o nich myśleć. Steve był moją pierwszą miłością i z całą pewnością pozostanie jedyną. Nie sądzę żebym mogła poczuć do kogokolwiek coś tak silnego jak do niego.

Swoją drogą, powinnam w końcu odwiedzić szpital dziecięcy, w którym rok temu byłam kilka razy ze Stevem. Bałam się chodzić tam wcześniej, bo w każdej chwili mogłam wpaść na Avengersów. Poza tym, właśnie tam mogli mnie szukać oni albo, co gorsza, Scarlotti. Nawet nie wiem czy Max i Melanie wciąż tam są. Szczerze mam nadzieję, że nie. Liczę na to, że znaleźli szczęście w jakiejś miłej rodzinie zastępczej.

Nagle usłyszałam ciche kroki tuż za sobą, a w słabym odbiciu na szybie dostrzegłam Natashę.

- Też już tęsknisz za jego bezsensowną gadaniną? - zapytała, stając obok mnie. Tak jak ja wbiła spojrzenie w mały punkt na niebie, którym był quinjet Bartona.

- Nie słyszałam tego przez cały rok. Jeszcze nawet nie zdążyłam się do tego przyzwyczaić od nowa - stwierdziłam, wzruszając ramionami.

- Nie udawaj - powiedziała Natasha przekornie. 

Przewróciłam z rozbawieniem oczami, a na moich ustach pojawił się lekki uśmiech. Oczywiście, że już za nim tęsknię i obie o tym doskonale wiemy.

- Właściwie mam wiadomość od Rogersa. Prosił żebym ci coś przekazała - zaczęła niepewnie. Zacisnęłam lekko szczękę ze złości, ale nie odezwałam się ani słowem, czekając na to co powie. - Jutro dzielimy się na dwa zespoły. Stark, Wanda, Vision i Rhodey lecą do bazy, którą znalazła Hill, a Steve, Sam i ja na Syberię. Ty masz zostać sama w bazie, a ja mam upewnić się, że nie planujesz jakiejś ucieczki - powiedziała. 

Prychnęłam śmiechem, słysząc to.

- Na pewno nie mam zamiaru siedzieć tu na tyłku, kiedy wy będziecie narażać życia. Nie teraz, kiedy mnie tu przytargaliście - oświadczyłam z pewnością, odwracając się do Natashy. 

Przyglądała mi się z zainteresowaniem. Doskonale wiem, że zauważyła we mnie dawną wolę walki, ale to w tej chwili nieważne. Steve zdurniał do reszty, jeśli myślał, że grzecznie wykonam jego polecenia. 

- Lecę z wami. Jeżeli będą tam Zimowi, to przyda wam się każda pomoc - powiedziałam. Natasha pozostała cicho przez dłuższą chwilę.

- Cokolwiek co powiem nie odwiedzie cię od tego pomysłu, prawda? - zapytała z lekkim uśmiechem. Pokręciłam przecząco głową z uporem wypisanym na twarzy. - Świetnie. W takim razie chodź ze mną. Przymierzysz jakiś strój z moich i przygotujemy ci broń na jutro. Wyjazd o szóstej - powiedziała, po czym skierowała się w stronę wyjścia z korytarza. 

Zaskoczyła mnie brakiem sprzeciwu, ale w tej chwili było mi to na rękę. Pewnie domyśliła się, że upór musi być u nas rodzinny albo cieszyła się, że znowu chcę walczyć o dobro swoich najbliższych. Tak czy inaczej, jutro czeka mnie moja pierwsza od dawna misja i biada Rogersowi, jeśli spróbuje mnie powstrzymać.

Walcz o przyszłośćOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz