- Avengers! Są tutaj! - krzyknął, po czym pobiegł za resztą agentów.
Moje serce zabiło szybciej w przypływie niewyobrażalnej nadziei. Nie wiem jakim cudem, ale byli tu. Udało im się nas odnaleźć i to jest najważniejsze. Nagle zapomniałam o wszystkich problemach, które miały wcześniej miejsce pomiędzy Avengers. To nie miało znaczenia skoro moi przyjaciele są tak blisko.
Gdyby ktoś mi dwa lata temu powiedział, że to jedno konkretne słowo przyniesie mi tyle szczęścia, to z pewnością wysłałabym go połamanego do szpitala lub załatwiła skierowanie do jakiejś poradni psychologicznej. Jednak w tej chwili czułam radość większą niż kiedykolwiek. Wszystko dzięki nim.
Jak zaczarowana wpatrywałam się w rozległą jaskinię, szukając ich. Do tej pory dostrzegłam tylko nieznanego mi osobiście Spider-Mana, ale na pewno nie był sam. Agent wyraźnie powiedział słowa "Avengers" i "są".
Zobaczyłam złoto-czerwony błysk w ciemności, a za nim skrzydlata postać z karabinami w dłoniach.
Stark i Wilson.
Nagle oślepiający piorun przeciął jaskinię, rozświetlając mrok jej dna.
Uśmiechnęłam się mimowolnie na ich widok, jednak zostałam zmuszona do odwrócenia wzroku przez jasny błysk niedaleko nas. W jednej chwili wokół rozległy się strzały, więc odruchowo pociągnęłam Coopera za ramię, chcąc go zasłonić. Hydra nie była przygotowana na ten atak. Agenci wybiegali z korytarzy, rozdzielali się na mostach i windach bez jakiegokolwiek porządku.
- Barnes! - rozległ się głośny krzyk Josefa. - Trzeba zabezpieczyć korytarz na pierwszym poziomie! Ruchy! - szarpnął jego ramieniem, jednak kiedy spojrzał na mnie i Coopera zaprzestał jakichkolwiek działań. - Już i tak nie jesteście potrzebni - stwierdził, po czym wyjął pistolet, mierząc do mnie.
Instynktownie cofnęłam ramiona aby przytrzymać chłopaka za swoimi plecami. Z łatwością mogłam wyczuć jak jego ciało drży od napływu adrenaliny. Natomiast ja stałam prosto, wiedząc, że podejmuję jedyną właściwą decyzję. Próbą obrony, ryzykowałabym życie Coopera, a na to nie potrafiłam się zdobyć. Dziwna siła, obca mi przez większość mojego życia, kazała stać nieruchomo i bez cienia strachu wpatrywać się w lufę pistoletu.
- Rusz się a odstrzelę ci łeb - oznajmił lodowatym głosem Barnes, przykładając broń do głowy Josefa.
Wciągnęłam gwałtownie powietrze, czekając na rozwój sytuacji. Byliśmy na jednej z wielu skalnych półek. Szansa, że zostaniemy dostrzeżeni przez któregokolwiek z Avengers była mała, nawet przy użyciu techniki Starka. Zbyt dużo agentów biega dookoła w panice, a my jesteśmy ubrani w te same ciuchy co oni.
Josef spojrzał w bok, a na jego ustach pojawił się szyderczy uśmiech.
- Powinienem był się domyślić - stwierdził, opuszczając pistolet. - Nie będzie już z ciebie żadnego prawdziwego pożytku. Ciągle zawodzisz.
Po wypowiedzeniu ostatniego słowa, Zimowy błyskawicznie schylił się i odwrócił w kierunku Barnesa. Mężczyzna zdążył nacisnąć spust, jednak przez unik jego przeciwnika, kula trafiła w skałę. Usłyszałam głuchy dźwięk upadającego pistoletu wśród strzałów odbijających się echem po jaskini.
- Kate, uciekajcie! - krzyknął Barnes, wdając się w walkę z Josefem.
Skutecznie odwracał od nas jego uwagę, ustawiając się tak, że Zimowy nie mógł nas dosięgnąć.
- Biegnij - powiedziałam do Coopera, pchając go lekko w przeciwną stronę.
Chłopakowi nie trzeba było powtarzać drugi raz. Oboje czym prędzej skierowaliśmy się w głąb korytarzy, wybierając je na oślep. Miałam nadzieję na znalezienie jakichkolwiek schodów awaryjnych albo zbrojowni czy garażu na quinjety. Czegokolwiek co pomogłoby mi utrzymać młodego przy życiu. W tej chwili oboje byliśmy łatwym celem. Jedyne na co mogłam liczyć, to roztargnienie mijanych agentów. Mieliśmy na sobie loga Hydry, więc mogli nas wziąć za swoich. Przynajmniej tak długo jak są w panice.
CZYTASZ
Walcz o przyszłość
FanficPodobno nic w życiu nie jest pewne i stabilne. Prędzej czy później wszystko co znamy, a nawet kochamy zostaje w tyle. Jedynym rozwiązaniem jest umiejętność przystosowania się. Katerina przekonała się o tym wyjątkowo dotkliwie. Rozpoczęła nowy rozdzi...