Pustym wzrokiem wpatrywałam się w oddalający kształt quinjeta za szybą. Chciałabym znaleźć się w środku, ale wiem, że nie powinnam. Zaledwie kilka dni temu postanowiliśmy ze Stevem, że będziemy dla siebie przyjaciółmi. Od tamtej chwili ani razu ze sobą nie rozmawialiśmy. Śmiało mogę zatem powiedzieć, że nie jestem osobą, której wsparcia teraz potrzebuje. Oddaliliśmy się od siebie za bardzo, żebym mogła go w jakikolwiek sposób pocieszyć. Mam tylko nadzieję, że Wilson będzie potrafił się zachować na pogrzebie Margaret "Peggy" Carter.
Dopiero, kiedy kształt na niebie całkowicie zniknął, odsunęłam się od okna z zamiarem schowania się w swoim pokoju. Podły nastrój nie opuszczał mnie nawet na moment, a wyrzuty sumienia nie dawały o sobie zapomnieć. Bo co jeśli Steve potrzebuje wsparcia? Może nie powinnam cały czas wszystkiego dokładnie analizować, a po prostu być obok niego w trudnych chwilach jak przyjaciółka? Ta zdecydowanie do takich należała. Dzisiaj musi pożegnać swoją pierwszą miłość. Ostatnią osobę, poza Barnesem, która była częścią jego przeszłości.
Po drodze zauważyłam Bartona. Mężczyzna tak samo jak ja wyglądał na zmęczonego. Szedł z opuszczoną głową prosto przed siebie. Od naszej ostatniej kłótni nie zamieniliśmy ani słowa. Niepotrzebnie go ignorowałam, przecież wiem, że chciał dla mnie dobrze. Z resztą, decyzja już zapadła. Obiecałam Rogersowi, że nie odejdę z kwatery Avengers.
- Barton, czekaj! - krzyknęłam za nim, podejmując decyzję zanim zdążył zniknąć za zakrętem korytarza. Mężczyzna odwrócił się zaskoczony w moją stronę.
- Co jest? - zapytał z lekkim zdziwieniem. - Wszystko w porządku? - dopytywał, przyglądając mi się z uwagą. Nawet nie dziwię się, że tak zareagował. Nie wyglądałam najlepiej.
- Tak, jasne, tylko... - zaczęłam, podchodząc do niego bliżej i cały czas bijąc się z myślami.
Wiedziałam co muszę mu powiedzieć. Problem stanowiło to, że nie wiedziałam jak powinnam ubrać to w słowa.
- Co się dzieje? - zapytał spokojnie, kładąc mi dłoń na ramieniu. Tyle wystarczyło by całe moje zdenerwowanie odeszło w cień, a zastąpiła je determinacja.
- Przepraszam za ostatnią kłótnię - powiedziałam, chociaż to słowo wciąż ciężko przechodziło przez moje gardło. Z drugiej strony powinnam się do niego przyzwyczaić. W końcu, mając przyjaciół, często zdarzają się nieporozumienia i jedna albo druga strona musi przepraszać. W tym wypadku wypadło na mnie.
- Przepraszasz, bo chcesz pozbyć się tej napiętej atmosfery czy naprawdę żałujesz tego co powiedziałaś? - zapytał, na co odsunęłam się od niego kawałek dalej i założyłam ramiona na piersi.
- Doskonale wiesz, że nie jestem w tym dobra, więc mógłbyś nie utrudniać - warknęłam rozeźlona. W odpowiedzi Barton prychnął śmiechem.
- Dobra, więc dostaniesz małą podpowiedź. Za przeprosinami musi iść poprawa, jeżeli dalej chcesz ruszyć za Scarlottim w pojedynkę, to nie mamy o czym rozmawiać - oznajmił stanowczym głosem.
Oboje patrzeliśmy sobie w oczy, tocząc swojego rodzaju walkę na spojrzenia. Naprawdę chciałam mu powiedzieć jaką decyzję podjęłam, ale jego zamknięta postawa tylko działała mi na nerwy.
- Daj znać jak zmienisz zdanie - powiedział, odwracając się na pięcie i odchodząc.
- Zostaję w kwaterze - oznajmiłam stanowczo, kiedy zrobił kilka kroków.
Dopiero to sprawiło, że zatrzymał się w miejscu i ponownie na mnie spojrzał. Na jego twarzy pojawił się cień uśmiechu, co od razu i mnie poprawiło humor, jednak nie całkowicie.
CZYTASZ
Walcz o przyszłość
FanfictionPodobno nic w życiu nie jest pewne i stabilne. Prędzej czy później wszystko co znamy, a nawet kochamy zostaje w tyle. Jedynym rozwiązaniem jest umiejętność przystosowania się. Katerina przekonała się o tym wyjątkowo dotkliwie. Rozpoczęła nowy rozdzi...