Rozdział 24 - Ludzie potrafią być okrutni

625 33 21
                                    

Z lekkim uśmiechem zaparkowałam samochód przed ładnym, białym domem. Budynek był dwupiętrowy a otaczała go przestronna weranda. Dodatkowego uroku dodawały mu zielone okiennice pasujące kolorem do dachu. Sama nie wiem na co się nastawiłam, ale nigdy nie spodziewałabym się, że Barton mieszka w tak przytulnym, rodzinnym domu.

Po cichu wysiadłam z samochodu i ostrożnie zamknęłam drzwi. Wilson dopiero zasnął, więc chciałam chociaż przez pewien czas nacieszyć brakiem jego ciągłej obecności.

Słońce dopiero chyliło się ku zachodowi, a na niebie pojawiły się ciepłe odcienie pomarańczu. Dzięki wczesnej godzinie wyjazdu i szybkim tempie, udało nam się dotrzeć przed nocą. 

Lekko skrępowana podeszłam bliżej domu, rozglądając się wokół. Nigdzie nie było ani śladu żywej duszy, więc wszyscy musieli być w środku. Swoją drogą, muszę przyznać Bartonowi, że znalazł niezłe odludzie.

Dopiero, kiedy podeszłam kilka kroków zauważyłam ruch w jednym z okien. Odruchowo zatrzymałam się i przyjrzałam scenie, której byłam świadkiem. Barton właśnie pomógł małej dziewczynce wdrapać się na swoje plecy, po czym wybiegł poza zasięg mojego wzroku. Zdążyłam jeszcze zauważyć śmiech na ich twarzach.

Z lekkim niezdecydowaniem podeszłam do drzwi, choć nie wiedziałam czy wciąż był sens. Nic nie wskazywało na to, że Rogers i Barnes zatrzymali się tutaj. Najwyżej tylko przywitam się z Bartonem, a potem ruszymy dalej. Nie było powodu by dłużej zawracać mu głowę.

Zapukałam do drzwi i odsunęłam się kawałek. Miałam nadzieję, że otworzy mi Barton, chociaż nie wiem czy miało to jakikolwiek sens.

- Tato, ktoś puka! - usłyszałam głośny, chłopięcy krzyk zza drzwi.

- Otwórz! - odpowiedział znajomy głos przyjaciela.

W oknie dostrzegłam młodą twarz chłopaka, jednak odszedł jak tylko na mnie spojrzał.

- Nie znam! - krzyknął.

- Cooper, mogłeś chociaż zapytać - odezwał się kobiecy głos.

Już po chwili w oknie pojawiła się brunetka. Otworzyła przede mną drzwi i spojrzała na mnie z pogodnym wyrazem twarzy.

- Dobry wieczór, mogę w czymś pomóc? - zapytała uprzejmie, przyglądając mi się.

- Dobry wieczór - uśmiechnęłam się do niej miło. - Przyjechałam do Clinta, znamy się z Avengers - zaczęłam niepewnie, nie wiedząc co właściwie powiedzieć.

- Ty musisz być Kate, prawda? Siostra Natashy? - uśmiechnęła się do mnie szeroko i wyciągnęła przed siebie dłoń. - Miło mi cię poznać, jestem Laura, żona Clinta.

- Mi również - powiedziałam odwzajemniając uścisk dłoni.

Nagle w środku rozległ się głośny krzyk małego dziecka. Kobieta spojrzała na mnie przepraszająco.

- Musisz mi wybaczyć, ale mamy tu istny dom wariatów - zaśmiała się, otwierając szerzej drzwi. - Proszę wchodź, jestem pewna, że Clint ucieszy się na twój widok. Ja muszę zająć się Nathanielem.

- Nathanielem? - zapytałam zaskoczona wchodząc do środka, na co skinęła głową z rozbawieniem i zniknęła na końcu korytarza.

Trochę zdezorientowana nowymi informacjami, rozejrzałam się po korytarzu. W środku było przytulnie, dokładnie tak jak wyobrażałam to sobie z zewnątrz. Na ścianach wisiało kilka zdjęć i dziecięcych rysunków. W powietrzu unosił się silny zapach domowych wypieków.

Walcz o przyszłośćOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz