Rozdział 17 - Skończyłam walczyć

812 38 30
                                    

Hejka! 

Mamy niedzielę, więc czas rozpocząć dzisiejszy maraton 😊 

Wszystkiego najlepszego anonimowa- ❤️

~~~

Nie wiem jak długo siedziałam wtulona w Steve'a, ale ani jedno z nas nawet nie drgnęło. Łzy już dawno przestały lecieć z moich oczu. Zostawiły po sobie tylko zapuchnięte powieki i wciąż wilgotne policzki.

W ciszy przetwarzałam słowa Rogersa. Miał rację. Nie powinnam się poddawać, bo wszystko jest coraz trudniejsze. Tym bardziej muszę wziąć się w garść i zakończyć to wszystko, ale nie przez kapitulację. Czas dorwać Scarlottiego.

Delikatnie podniosłam głowę aby spojrzeć na Steve'a. Wyglądał jakby odpłynął myślami gdzieś daleko stąd. Jestem mu wdzięczna za to, że dotrzymuje mi towarzystwa i nie popędza. Rozumie moją potrzebę przemyślenia wszystkiego na spokojnie, z daleka od pozostałych Avengers. 

Mój ruch zwrócił jego uwagę, gdyż po chwili odwzajemnił spojrzenie. Uśmiechnął się do mnie słabo, po czym uniósł dłoń i kciukiem starł najświeższy ślad łzy z mojego policzka. 

- Dziękuję - szepnęłam, lekko zawstydzona swoim wybuchem.

- Nie masz za co. Od tego są przyjaciele - oznajmił, wywołując uśmiech na mojej twarzy.  - Gotowa wrócić na kwaterę? - zapytał, na co skinęłam głową. 

Niechętnie wyswobodziłam się z jego objęć i rozejrzałam dookoła. Tłum ludzi już się rozszedł, a karetki z pacjentami odjechały. Na miejscu została policja ze strażą pożarną, którzy próbowali zabezpieczyć zniszczony budynek. 

- Gdzie dziewczyny? - zapytałam, pamiętając, że Wanda i Natasha też tu były.

- Już odjechały z Samem - oznajmił, na co spojrzałam na niego zaskoczona. Wilsona tutaj nie widziałam. - Natasha zadzwoniła do mnie zaraz po tym jak wybiegłaś z baru. Przeczytała mi list, który zostawiłaś na stoliku. Dotarliśmy z Samem najszybciej jak mogliśmy, ale zdążyłaś już wbiec do środka. Z resztą bardzo dobrze, że to zrobiłaś. Sam sprawdził czy wszyscy wyszli na wyższych piętrach, a Nat i ja na niższych. 

- Prawie zabrakło mi sił - wyznałam, kiedy poszliśmy w kierunku wskazanym przez Steve'a. - Był taki moment, kiedy już nie mogłam oddychać. Bałam się, że nie dam rady...

- Wszystko dobrze się skończyło, tak? - zatrzymał mnie, obracając w swoją stronę i zmuszając do spojrzenia w oczy.

- Tak - zgodziłam się cicho.

- I to jest najważniejsze.

Wypuściłam powoli powietrze z płuc, opuszczając wzrok na swoje stopy. Dopiero teraz zauważyłam, że ratownik obciął mi nogawkę spodni, a oparzenia przykrył jałową gazą. Musiałam się nieźle poparzyć w trakcie skakania, ale i tak miałam szczęście, że nie są to oparzenia trzeciego stopnia. Przynajmniej tak myślę, w innym wypadku pewnie zmusiliby mnie do pojechania do szpitala.

Wolnym krokiem wznowiliśmy marsz przed siebie. Po chwili dostrzegłam jego motocykl. Z uśmiechem zajęłam miejsce zaraz za Stevem i objęłam go ramionami. Brakowało mi tego sposobu jazdy. 

***

- Dzięki za podwózkę - powiedziałam zsiadając z motora w garażu kwatery. Steve uśmiechnął się do mnie szeroko i machnął lekceważąco ręką.

- Przyjemność po mojej stronie - oznajmił, na co przewróciłam oczami. Nie wiedząc co powiedzieć, odwróciłam się na pięcie z zamiarem wejścia do budynku. - Idziesz spać? - usłyszałam pytanie Steve'a zza pleców, więc ponownie na niego spojrzałam.

Walcz o przyszłośćOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz