7. Małpy w zoo

102 8 0
                                    


Ups! Ten obraz nie jest zgodny z naszymi wytycznymi. Aby kontynuować, spróbuj go usunąć lub użyć innego.


Po skończonych, czwartkowych zajęciach skierowałam się do szatni, będącej w podziemiach szkoły. To miejsce zawsze mnie przytłaczało, małe pomieszczenie, wypełnione rzędami wysokich szafek, skąpane w wątłych smugach światła, płynących ze starych jarzeniówek. Wolałam zaczekać dziesięć, piętnaście minut, aż tłum uczniów przerzedzi się i tym samym uchronię się od bycia workiem ziemniaków, popychanym we wszystkie strony. Szczęście w nieszczęściu, dzisiaj miałam dodatkowe zajęcia w kółku poetyckim, więc szatnia była pusta. Zbliżyłam się do ostatniego rzędu, moja dłoń mechanicznie złapała kluczyk i już miałam go wcisnąć do starego, zawsze zacinającego się zamka, gdy zamarłam. Podrdzewiały metal szafki został okrutnie zbezczeszczony. Wielgachne czarne litery grzmiały: szafka rudej kurwy. Wpatrywałam się niemo w ten krzywy napis i czułam obezwładniającą bezsilność. Zaciągnęłam rękaw bluzki i zaczęłam zajadle trzeć. Tarłam, tarłam w akompaniamencie brzęku metalu i nic. Cholerny marker pod naciskiem mojej ręki nawet się nie rozmazał. Złapałam się za głowę w wyrazie kapitulacji. Pod wpływem emocji mój oddech niebezpiecznie się spłycił. Czułam napływające łzy do oczu, ale w ostatniej chwili zdławiłam je w zarodku i przykucnęłam, opierając głowę o chłodny metal. Kto mógł to zrobić? Komu zdążyłam tak mocno zajść za skórę? Co to było? Ostrzeżenie, zapowiedź wojny, żarty? Tylko jedna osoba przychodziła mi do głowy.

   — Szafka rudej kurwy... — wyrecytował męski głos za moimi plecami.

   Podskoczyłam ze strachu i gwałtownie się odwróciłam. Ależ... Ależ los bywa przewrotny, rzucając mnie na pożarcie lwa. Lwa Blake'a, który stał teraz nachylony nade mną. Uśmiechnął się cynicznie, gdy kluczyk wypadł mi z dłoni. 

   — Ty to zrobiłeś? — wybąkałam żałośnie, schylając się nieporadnie po zgubę. 

   — Czy ja pomazałem twoją szafkę? — Parsknął zduszonym śmiechem. — Zastanów się lepiej, komu nadepnęłaś na odcisk, a nie rzucaj tak beztrosko oskarżeniami. 

   Spojrzał wymownie na moją drżącą rękę i uniósł ironicznie brew. 

   — Przestraszyłeś mnie — wypaliłam, otwierając szafkę trzęsącymi się dłońmi. 

   — Przestraszył cię uczeń w szkole? — zapytał z niedowierzaniem w głosie. W szorstkim głosie, który sugerował, że jeżeli Blake Carter utracił pełnię kontroli, zwróci się po nią z powrotem. Niczym czkawka.

   Szybko przekręciłam kluczyk, tym samym zostawiając książki w środku szafki. Wróciłam do niego spojrzeniem. Wyglądał na zadowolonego, a ja czułam się, jakby mierzył do mnie z pistoletu. Nawet jeżeli to nie on ubrudził sobie ręce, na pewno znał imię i nazwisko darczyńcy wulgarnego graffiti. Nie mogłam dać mu przyjemności oglądania mnie w tym żałosnym stanie.

   — Nie ma ich już zbyt wielu. — Rozglądałam się na boki, szukając ratunku w postaci choćby twarzy woźnej. Skończył zajęcia dużo wcześniej, a jednak trafiliśmy na siebie. Nie wierzę w takie zbiegi okoliczności. Wierzę w wolną wolę każdej jednostki.

𝗡𝗶𝗰 𝗻𝗼𝘄𝗲𝗴𝗼Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz