Drzwi do mojego pokoju otwarły się z impetem. Leżałam na łóżku, wpatrując się tępo w szary sufit. Z głośnika laptopa sączyła się jakaś gówniana piosenka, której nie chciało mi się przełączyć.
— Wołam cię i wołam. — Mama nie puszczała drzwi, jakby stanowiły tarczę, za którą w sytuacji zagrożenia się schowa. — Dzwonił pedagog. Mówił, że mieliście bliską relację z tym... chłopakiem.
— Relację? — westchnęłam, próbując przywołać do pamięci obrazy, które mogłyby zatrzeć okropną rzeczywistość. Na próżno. — Mieliśmy taką samą relację jak cała reszta szkoły.
— Tak?
— Tak — powiedziałam głośniej niż chciałam.
— No a jak się czujesz?
— Normalnie — mruknęłam, sięgając po telefon.
Bezmyślnie scrollowałam instagram, starając się z całych sił wyglądać na obojętną.
Sądziłam, że nie odpuści tak szybko. Wyszła jednak, nie dodając ani jednego słowa.
Naprawdę potrzebowałam wtedy kogoś obok. Kogoś, kto nie mówiąc nic po prostu byłby obok.
Nie powinnam była tego robić, ale impulsywnie wybrałam numer Rebecci. Chciałam tylko porozmawiać z kimś, kto czuł dokładnie to, co ja. Wsłuchiwałam się w sygnał połączenia, ale odpowiedzi nie było. Wiedziałam, że nie odbierze. W końcu, dla kogo była ważna ta, która była tylko pionkiem. Nikt nie będzie się użalał nade mną, nikt nie będzie trzymał mnie za rękę w tej chwili. Nie usłyszę słów pocieszenie, bo nie byłam nikim ważnym.
I w tej błędnej spirali myśli, paradoksalnie, czułam, że tylko Blake mógłby teraz mnie zrozumieć. Ale jego nie było. Nigdy nie będę miała okazji zapytać go, dlaczego to zrobił. Nigdy nie będę miała okazji wykrzyczeć mu swojej frustracji i bólu, który mi wyrządził. Bo teraz, w tym momencie, naprawdę, to byłoby wszystko, na co miałam ochotę - krzyczeć na niego, krzyczeć na świat, który zdawał się obrócić przeciwko mnie. Bez szansy na zmianę frontu.
Zdawałoby się, że to zwyczajny pogrzeb. Wyróżniała go jednak biała trumna, której zawartości nie potrafiłam sobie zwizualizować. Patrzyłam na nią bez przerwy. Była właściwie jedynym elementem, który wydzierał się ponad mgłę spowijającą to wydarzenie. Nie pamiętałam wiele ponad tę białą trumnę. Był tam Kane, była Aria i była Rebecca. Wyglądali jak posągi w jednej z pierwszych ławek. Nie pamiętałam dokładnie, jak przeżyli to wydarzenie. Istotnie mój mózg postanowił poradzić sobie z tym dniem po swojemu, przełączył mnie na tryb autopilota i pozbawił większości wspomnień. Wreszcie... Po co mi one?
Teraz, patrząc na te wydarzenia z dystansu, zadaję sobie pytanie, kim byłam w tej historii. Czy byłam Marie? Czy zepchnięta poza scenę postanowiłam zapisać alternatywny przebieg tej historii? Czy zmyśliłam swój los, by zasłużyć na choć delikatną litość samej siebie? Patrzyłam na Rebeccę jak na uosobienie perfekcji, podczas gdy w rzeczywistości była to martwa wewnątrz dziewczyna, która pewnego wieczoru na przekór prośbom rodziców, zamiast zaopiekować się siostrą, postanowiła uciec na imprezę. Była dziewczyną, która przez resztę młodzieńczych lat miała mierzyć się ze śmiercią młodszej siostry. Znalazła sposób na uporanie się z tym. Udawała. Była taka, jaką rodzice widzieli jej zmarłą siostrę - nieskazitelną, pokorną i pełną empatii. A przynajmniej próbowała taka być. Próbowała zasłużyć na szacunek rodziców, owdziewając się w szaty, które nijak do niej nie pasowały. A potem rozgoryczona tymi nieudanymi próbami, psuła wszystko, co tak topornie tworzyła. I historia zaczynała się od nowa. Próba, niepowodzenie, sabotaż, próba, niepowodzenie, sabotaż.
Nienawidziłam Arii. Ona siebie zresztą też. Spychana do spodu uczuciem niższości względem innych, potrzebą nieustannej walki o względy innych, nigdy nie opuszczała gardy. Była gotowa na oddanie każdego ciosu. Właściwie nie odróżniała wroga od przyjaciela. Dopuszczała do siebie tylko Kane'a. Kręgosłup moralny. Czyżby? Każdy kto go znał, wiedział, że nie miał litości dla słabszych. Aria była uosobieniem cech, którymi gardził? Absolutnie nie. Była uosobieniem cech, które go pociągały. Przed swoją wielką przemianą, Blake był przy nim niegroźną muszką. A jednak jego upodobał sobie jako wroga, odzwierciedlenie wszelkich cech, których w sobie nie akceptował. Łatwiej walczyć z projekcją niż własnymi demonami.
Był też Blake. Mimo wielu nieadaptacyjnych zachowań, starał się jakoś ich ratować. Próbował naprawiać ich popsute psychiki, zupełnie nieświadom, że jedyną osobą, której naprawdę mógł pomóc, była Marie.
Czy ja sama na to wpadłam? Ależ oczywiście, że nie, nigdy nie dotarłam do podobnych wniosków. Utknęłam w martwym punkcie. Ta historia przecież nie jest niczym nowym. Byłam zwyczajną dziewczyną, która tylko chciała akceptacji. Byłam zwykłą egoistyczną nastolatką, która chciała wspominać coś więcej z liceum niż dnie spędzone w książkach. Oczywiście, że nie miałam zielonego pojęcia o problemach Rebecci, że nie potrafiłam empatyzować z Arią, że nie dostrzegałam matactw Kane'a. Oczywiście, że nie widziałam w Blake'u dobrego bohatera. Oczywiście, że byłam tak wpatrzona w elitę, że nie dostrzegłam Marie.
Dla mnie Rebecca wciąż była piękną duszą towarzystwa, ideałem, do którego chciałam się zbliżyć. Aria była wredną dziewuchą, niezdolną do autorefleksji. Kane wciąż był wielką zagadką. A Blake... Blake był martwy i chyba jego jedynego przejrzałam. Choć mieszkał w wielkim, wystawnym domu, był w nim sam. Wiecznie poszukiwał kontroli, której nie miał nad samym sobą. Znalazł ją w elicie, paczce ludzi, która tylko pozornie zgrywa pewność siebie. Każdy z nich w istocie mierzył się z własnymi demonami. Byli prości w rozgrywaniu, bo słabi. On jednak nie stał na czele sekty i naiwnie sądził, że może z nimi stworzyć kochającą się rodzinę, której przecież nigdy nie miał. Tego chciał, do czasu aż uświadomił sobie, że to niemożliwe.
>>>
To ostatni rozdział tej powieści. Mam świadomość, że w drodze od pierwszego do ostatniego rozdziału wiele elementów mogło mi uciec, posłużyłam się skrótami myślowymi, czy też uproszczeniami, by jak najsprawniej oddać sens historii, która zrodziła się w mojej głowie i niejednokrotnie w procesie tworzenia była zmieniana. W związku z tym chętnie udzielę odpowiedzi na pytania, dotyczące jej najróżniejszych elementów. Jeżeli coś budziło wasze wątpliwości, nie rozumieliście motywacji danych bohaterów, zapraszam do dyskusji w komentarzach.
CZYTASZ
𝗡𝗶𝗰 𝗻𝗼𝘄𝗲𝗴𝗼
Teen FictionChoć rude włosy wyróżniają ją z tłumu, nie ma ognistego charakteru. Nie ma drogich ubrań i wypracowanego stylu. Nie prowadzi opiewającego w obserwujących Instagrama. Nie ma jej na długich listach gości imprez liceum w Red Bank. Nie ma tego, co dla e...