Muzyka była wszędzie, przenikała przez ściany, dotykała mojej skóry i synchronizowała się z biciem serca. Była istnym trójwymiarem słuchowym. Ludzie przemieszczający się pode mną byli nieziemsko piękni. Niczego tak bardzo nie pragnęłam teraz, jak zejść do nich i przytulić każdego z osobna. Zeszłam schodami, upajając się powietrzem subtelnie muskającym moje ciało.
— Claud. — Ciepła skóra dłoni Kane'a dotyknęła mojego ramienia. — Jest mi strasznie głupio...
Zwróciłam twarz w jego kierunku, wyglądał na prawdziwie zrozpaczonego. Kąciki jego ust były tak nisko. To plus krwista plama na jego kołnierzu i mankietach stwarzały wrażenie, że zaraz przyzna się przede mną do mordu.
— Głupio?
— Aria. Ja ją sprowokowałem. Nie sądziłem... — Przerwałam jego potok słów, wtulając się w jego ciało. Gładziłam dłońmi umięśnione plecy, które pod moim dotykiem wydawały się twardnieć i twardnieć.
— Nic się nie stało, Kane — wybełkotałam. — Naprawdę. Nie masz się czym przejmować. — Doprawiłam swoje słowa szerokim uśmiechem. Nie miałam do niego ani grama żalu. Cała sytuacja z Arią wydawała się teraz nieistotnym pyłkiem kurzu.
Odsunął mnie od siebie i po bólu na jego twarzy nie zostało ani śladu. Pokręcił głową, nie odrywając ode mnie wzroku. Prychnął, po czym pogładził swoją brodę, a jego wzrok rozpoczął długą wędrówkę, wyznaczał skomplikowane trasy. Niestety ani jedna z nich nie mknęła przez moje oczy.
— Co jest? — spytałam, nie mogąc zedrzeć uśmiechu z ust.
— Nie wierzę... — Stale kręcił głową.
— No co jest? — Złapałam jego dłonie, stale się uśmiechając.
— Wzięłaś? — W jego głosie wybrzmiewał wyrzut. — Naprawdę, Claud? Naprawdę. — Znowu prychnął. — Sądziłem, że jesteś mądrzejsza, a ty popełniasz te same błędy, co inne.
Wyjęcie sensu z jego słów okazało się niebotycznie trudnym zadaniem. Szczególnie że wokół szalało tyle bodźców, bez pytania wdzierających się do moich zmysłów.
— Jakie inne? — Nie puszczałam jego dłoni, były tak przyjemne w dotyku, niczym aksamit. — O co ty mnie oskarżasz, Kane?
— O nic cię nie oskarżam. O nic. Latacie do niego jak muchy do pierdolonego lepu.
— Nie złość się. Potrzebowałam tego. — Usilnie głaskałam jego dłonie, wyczekując choć odrobiny cieplejszego spojrzenia. — Chodźmy tańczyć. Mam ochotę tańczyć! — Targałam jego mankiety, a on nie chciał drgnąć, zupełnie jakby był przyspawany do podłogi.
Nie mogłam opanować mojego ciała, samoistnie poruszało się w rytm popowego kawałka. Muzyka zupełnie mną owładnęła. Niemalże pożerałam wzrokiem Kane'a, czekając aż do mnie dołączy. Był smutny, prawie zrozpaczony. Uśmiechnął się jednak subtelnie i spuścił wzrok, po czym odwrócił się na pięcie i opuścił rezydencję Carterów. Nie miałam siły ani ochoty go zatrzymywać. Poczułam nagłą suchość w ustach, więc ruszyłam po omacku do wnętrza salonu. Z przeszklonego stolika wzięłam przypadkową szklankę napełnioną po brzegi, by następnie opróżnić ją do dna. Zamknęłam oczy i poddałam się muzyce. Tym razem to ja czułam się jak plastelina, taka giętka. Salon Blake'a jeszcze nigdy nie wydawał mi się taki fascynujący. Okryty mrokiem, wypełnionym fantazyjnie przebranymi ludźmi i klasycystycznymi kolumnami, stanowił wyrwany kadr z filmu fantasy. Moje biodra przeszył prąd, gdy obce dłonie objęły je szczelnie. Ten dotyk był tak nieziemsko przyjemny... Odchyliłam szyję, by oprzeć się na twardym torsie. Czułam się pochłaniana przez to ciało, jedyne czego pragnęłam, to złączyć się z nim w jedność. Wtem do bukietu doznań zmysłowych, dołączyły mięsiste wargi, znaczące punkty na mojej szyi. Gdzieś w głębi moich fantazji spodziewałam się, że był to Kane, jedyna osoba, która szczerze się mną przejmowała. Obcy odwrócił mnie ku sobie tak gwałtownie, że niemalże straciłam równowagę, utrzymując się tylko dzięki tym dłoniom, zaciśniętym na mojej talii. Uniosłam głowę i ujrzałam parę przymkniętych, zielonych oczu, taksujących mnie uważnie. Coś w dolnej części mojego brzucha drgnęło. Podobała mi się ta sytuacja. Podobało mi się to, że Blake był tak blisko mnie. Zapach jego ciężkich perfum osaczał mnie, tworzył kokon, oddzielający nas od reszty zgiełku.
— A jednak. — Uśmiechnął się szeroko, zaciskając zęby. — Co zrobiłaś ze swoim zdrowym rozsądkiem? — Ocierał się o mnie w zmysłowym tańcu. Tak trudno było mi zaczerpnąć teraz głęboki oddech.
— Chyba odpuściłam — wydyszałam.
— Co takiego?
— Nie wiem. — Oparłam czoło na jego ramieniu. Mogłam teraz zaciągać się zapachem jego koszuli i subtelną wonią potu. — Za dużo trudnych pytań zadajesz.
— Nie masz siły myśleć? — Uchwycił mój policzek. Poczułam na ustach wydychane przez niego powietrze.
Pokręciłam przecząco głową i opuściłam powieki, zupełnie mu się poddając.
— To nie myśl. Nie myślmy już wcale.
Nasze usta się zaledwie musnęły. To sprawiło, że otwarłam szeroko oczy i chciałam się wycofać. Nie chciałam się wycofać. Nie wiedziałam, czego chciałam. Nie miałam wyboru, bo jego dłoń oplatała już moją szczękę. Przygryzł moją wargę, jakby mnie sprawdzał. Był delikatny, nie natarczywy. Dotykał mnie, jakbym była szlachetną porcelaną. Był doskonały, miękki i wilgotny. Serce dudniało mi w piersi, gdy całowałam Blake'a. Smakował muzyką, euforią i doskonałością. Chyba zbliżyłam się do ekstazy.
Gdy odsunął się ode mnie wciąż jeszcze miałam zamknięte oczy, wciąż jeszcze rozchylone usta. Dlaczego to zrobiłam? Dlaczego w centrum salonu? W centrum imprezy? Otworzyłam oczy i rozejrzałam się wokół. Ludzie jak gdyby nigdy nic tańczyli. Odruchowo złapałam się za usta i wbiłam wzrok w Blakea — uśmiechał się, przygryzając usta.
— Krew. Czułem krew — musnął palcem swoją wargę. Ponownie wbił we mnie wzrok. Zmarszczył brwi.
— Dlaczego to zrobiłeś? — Zignorowałam jego spostrzeżenie.
Prychnął, poprawiając kołnierz. Nie traktował mojego pytania poważnie. Wykorzystał chwilę, gdy byłam bezbronna i ukradł mój pierwszy pocałunek. Nie tak to miało wyglądać. To miał być letni wieczór na mieście. Pożegnalny pocałunek skradziony po romantycznej randce. Nie miałam być naćpana, nie miałam mieć złamanego nosa. Nie miałam całować się z kimś, dla kogo znaczyłam tyle co nic. To nie miał być Blake!
— Dlaczego? — wychrypiałam.
— Bo chciałem.
On chciał. A ja nie chciałam? Oddałam ten pocałunek, nie protestowałam. Opanował mnie nagły brak sił. Chciałam usiąść i patrzeć w nicość. Przeszedł mnie dreszcz. Dlaczego nagle zrobiło się tak przeraźliwie zimno?
Jego dłonie wróciły do mojej twarzy. Przygotowana na wznowienie pocałunku, wstrzymałam oddech. On jednak obracał moją brodę, jakby była przedmiotem skomplikowanych badań. Nacisnął kciukiem mój nos, wtedy zmarszczyłam brwi, próbując uciec od źródła bólu.
— Zostaw.
— Co zostaw? Co zrobiłaś? — Usilnie wpatrywał się w moje oczy, próbując wycisnąć odpowiedź.
Rozbawiła mnie ta sytuacja. Chwyciłam jego nadgarstek i uśmiechnęłam się rześko.
— Nic. Zakopałam dawną siebie.
W jednej chwili na jego twarz wpłynęło przerażenie. Oczy się rozszerzyły, usta rozchyliły, czoło zmarszczyło. Złapał mnie pod ramię.
Prowadził mnie w kierunku holu, miałam wrażenie, że wszystko działo się w zwolnionym tempie. Dopiero po chwili poczułam na wardze wilgoć, a w ustach metaliczny posmak.
CZYTASZ
𝗡𝗶𝗰 𝗻𝗼𝘄𝗲𝗴𝗼
Teen FictionChoć rude włosy wyróżniają ją z tłumu, nie ma ognistego charakteru. Nie ma drogich ubrań i wypracowanego stylu. Nie prowadzi opiewającego w obserwujących Instagrama. Nie ma jej na długich listach gości imprez liceum w Red Bank. Nie ma tego, co dla e...