15. Understanding

491 28 2
                                    


- Co za... nie z resztą nie mam na nią słów. - sarknął Damon, na naszą historię. Byli tutaj także Elena, Bonnie i Jeremy. No i oczywiście ja, Stefan, Klaus i Caroline.

- Jak ją dopadnę... - warknęłam, pukając szybko ręką o kolano, ostatnio jest to najwyraźniejszy symptom mojego stresu, lub głębokiego zamyślenia.

- I co wtedy zrobisz? Mówimy tutaj o Katherine Pierce, gdybyśmy potrafili jej coś zrobić już dawno by nie żyła, nawet ten tutaj nie potrafił jej znaleść przez pięćset lat. - przy wypowiadaniu ostatniego zdania, starszy Salvatore skazał dłonią na hybrydę.

- Nie wiem, Damon, nie mam pojęcia. Jestem taka wściekła. - wstałam nie mogąc wytrzymać podniesionego ciśnienia.

- Na nią czy na siebie?

- I na mnie i na nią. - oparłam się o górę kominka w salonie, w Salvatore Boarding House.

- To nie twoja wina że ją tolerowałaś, po prostu lubisz trzymać się tego dobrego u ludzi. Nawet u niej. To rzadkie, ale w niektórych przypadkach dobre. Możesz zmieniać ludzi na lepsze. - Bonnie Bennet, na pewno wiedziała jak podtrzymać mnie na duchu. Czarnowłosa czarownica była genialną przyjaciółką, dosłownie by zginęła by nas ratować, a raz niestety miała okazję to udowodnić.

- Musimy spróbować się uspokoić, nie robić nic głupiego. - podsumowała Elena. Wiedziałam że miała całkowitą rację, ale niestety łatwiej powiedzieć niż zrobić.

- Elena ma rację, Katherine jest zbyt niebezpieczna żeby brać pochopne wnioski. - dodał Stefan wspomagając swoją wypowiedź wymachując rękami. Usiadłam z powrotem, chowając na moment twarz w dłonie, uspokajając się, by spokojnie rozmawiać.

- Naprawdę was przepraszam, ale nie moglibyśmy porozmawiać dalej jutro? Muszę się w końcu porządnie wyspać. - zapytałam, tym razem dość dobrze udając poukładaną, gdyż nikt nie popatrzył się na mnie dziwnie, lub inaczej niż ze współczuciem. Gdy nie usłyszałam od nikogo odpowiedzi innej od kiwnięcia głową na zgodę, lub machnięcia ręką, wstałam z powrotem. Od razu kierowałam się na górę, do swojego tymczasowego pokoju. Poszłam do łazienki i ogarnęłam się całkowicie, wyszłam z mokrymi włosami i piżamą, składającą się z czarnych krótkich spodenek w złote gwiazdki i szarą koszulką z tego samego koloru napisem "dream". 

Podeszłam do okna. Gdy je otworzyłam, poczułam przyjemny wiatr, powodujący gęsią skórkę na mojej skórze. Widok na drzewa i gwiazdy bardzo mnie cieszył, lecz jedyne na czym mogłam się skupić w tej chwili, to myślenie nad samą sobą. Dlaczego jestem wrażliwa i chcę być dobra dla ludzi? Co jeśli niektórzy na to nie zasługują? Powinnam być bardziej asertywna w stosunku do dobierania znajomych i być bardziej nieufna. W końcu wtedy jest mniejsza szansa na zostanie zranionym, prawda? Może tak jest łatwiej... Nieświadomie z oczu poleciała mi łza, zostawiając mokry ślad na policzku, a za nią poszła druga. Tak na pewno jest łatwiej.

- Weź się w garść, Charlotte. Wdech i wydech, pamiętasz? - naprawdę nie byłam przygotowana na rozdrapywanie starych ran, na powrót emocji spowodowanych śmiercią mamy i taty. Jest gorzej, mimo że minęło już trochę czasu, jest gorzej z myślą że to wszystko nie było spowodowane zwykłym wypadkiem, a stało się za pomocą diabolicznej Kateriny Petrovy, znanej nam jako Katherine Pierce. - Żmija. - warknęłam do siebie. Wtedy usłyszałam pukanie do drzwi. Wytarłam łzy i pomrugałam parę razy, próbując doprowadzić je do normalnego stanu.

- Halo? - usłyszałam zza drewnianych wrót. 

- Proszę! - odkrzyknęłam, na szczęście normalnym głosem. 

- Hej, Lottie, jak się masz? - zapytał Klaus, siadając na moim łóżku, nie odwróciłam się do niego całkowicie, ale widziałam kątem oka co robi. Czułam jego przenikliwy wzrok na sobie, jakby wiedział że coś jest nie tak i chciał wyczytać co.

- Jest okej. Nie będę kłamać, mogło być lepiej, ale tak naprawdę dobrze się trzymam. - odpowiedziałam gładko.

- Jednak to robisz. - odpowiedział, a ja zmarszczyłam brwi.

- Hm? Co robię?

- Kłamiesz, Charlotte. Chyba zapomniałaś że mogę usłyszeć twoje bicie serca. Spójrz na mnie. - na początku mówił swoim często używanym głosem, lecz ostatnie trzy słowa wymówił ostrożnie, jakby trzymał drogi wazon z porcelany i bał się że roztrzaska się na kawałki przy najmniejszym udeżeniu. Prawie jakby było mu mnie szkoda, albo prawie się martwił. Druga opcja nie była konkretnie prawdopodobna, znamy się krótko i jesteśmy bardziej do wkurzania się nawzajem.

- Drań z ciebie, Niklaus. - zaśmiałam się na co mi zawtórował.

- Przestań, przypominasz mojego brata. - odpowiedział. Zamknęłam okno, po czym położyłam się obok blondyna na miękkim materacu.

- Czy widziałeś mnie kiedyś w marynarce? - zapytałam.

- Nie, to było by dziwne. - zaśmialiśmy się. - Ale możliwe że się po lubicie, jak się bardziej poznacie. - powiedział obracając się na prawy bok, a głowę podtrzymywał ręką, by móc na mnie spojrzeć. - Czyli miałem rację, płakałaś.

- Tak, ale to nic takiego. - gdy mówiłam, dotknął dłonią mojego policzka, delikatnie ścierając resztki słonych łez z mojej twarzy.

- Dlaczego nie lubisz gdy ktoś Ci pomaga? - zapytał marszcząc brwi.

- Sama nie wiem. Dla nadprzyrodzonych, pomoc to przeważnie nie przynieś mi wodę. Nie chce żeby ktoś przeze mnie zginął. - odpowiedziałam odwracając wzrok na sufit.

- Tak to już jest jak ktoś Cię obchodzi, zrobisz dla tej osoby wszystko. Długo się przed tym broniłem, wiesz? Ojciec zawsze wypominał mi że przez miłość i współczucie jestem słaby. - spojrzałam na niego ponownie, słuchając - Ale to nieuniknione, czasem przyjaźń przychodzi nawet jak jej nie chcemy.

- Nie miał racji...twój ojciec. - zaczęłam ostrożnie, wiedząc od innych że to drażliwy temat. - Jeśli nie pozwolisz sobie kochać, nie tylko nie będziesz szczęśliwy, nie będzie osoby która ruszy Ci na pomoc, jeśli będziesz jej potrzebował. Miłość, przyjaźń, rodzina... to jest prawdziwa moc.

- Gorzej jeśli tą osobę stracisz... - westchnął wracając do leżenia na plecach.

- Tak. - odpowiedziałam - Ale czy bez upadków, wzloty miałaby jakiś sens?

- Zapewnie nie. - nastała cisza, lecz nie była niekomfortowa w żadnym stopniu, był to dla nas czas na przemyślenia. - Muszę załatwić parę spraw poza Mystic Falls. Najprawdopodobniej wrócę dopiero aby odebrać Cię i zawieść do rodzinki. - Oparłam głowę o ramię Klausa, szepcząc ciche "no to zobaczymy się za dziewięć dni". Chłopak objął mnie ramieniem.

- Wiesz nawet fajnie się z tobą gada jak na to że jesteś taki stary i teoretycznie nieżywy. - zagadnęłam, unosząc na chwilę głowę do góry, uśmiechając, by zobaczyć jego reakcję. Tylko pokręcił głową, także uśmiechając się na mój kiepski żart.

- Tak, bambi. A ty jesteś bardzo mądra jak na takie dziecko. - odgryzł, na co dźgnęłam go placem w drugie ramię na znak oburzenia. Chciałam wstać, lecz ręce Klausa mnie przytrzymały.

- Zostań. - powiedział. - Proszę?

- Nie wiedziałam że masz to słowo w słowniku. - zaśmiałam się, nie potrafiłam mu odmówić. Z resztą, w jakiś sposób sama nie chciałam żeby szedł. Mogłabym tak leżeć cały czas.

Tak naprawdę po jakimś czasie zwyczajnie zasnęłam.







Muszę przyznać że nie mogłam się doczekać opublikowania tego rozdziału, ale nie miałam przygotowanego następnego i wolałam zaczekać niż wstawić dwa w jeden dzień a później długi czas nic.

Jakie są wasze opinie na (do tej pory) mój ulubiony rozdział?

Good Changes // tvdOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz