23. Dead

429 30 7
                                    


- Ale nie ma żadnych ekstremalnych przypadków? - zapytał Stefan. Piętnaście minut temu zadzwoniła do mnie Caroline, będąc ze Stefanem i Eleną.

- Nie, jak już mówiłam, panie przejmuję się o Charlotte mimo że ona sobie radzi, jest okej. - uśmiechnęłam się.

- Widać że Damon miał coś do twojego wychowania. - skwitowała Bennett.

- Charlotte! - usłyszałam zza drzwi, najprawdopodobniej był to Elijah.

- Przepraszam was, muszę kończyć, ktoś mnie woła. Kocham was. - pomachałam im przez kamerkę i rozłączyłam połączenie, gdy także dali znak pozegnania. Wyszłam z pokoju i oparłam się o czarną, metalową barierkę 'balkonu' który złóżył jako zawznetrzny korytarz. - Co tam?

- Przyjdź tu proszę, będziesz chciała to zobaczyć. - powiedział brunet z dziedzińca domu, a ja zaczęłam obawiać się jego barwą głosu. Zeszłam po schodach, stając trampkami na kafelki. Podeszłam do kanapy na której siedział, i zajęłam miejsce obok. Spojrzałam niepewnie na niego, a potem na stół, na którym trzymał rękę. - Rozpoznaję to pismo, to najprawdopodobniej Katherine.

Na kartce był napisany list.
"Droga Charlotte,

Jak się masz? Ja wyśmienicie, zwłaszcza kiedy mój diaboliczny plan działa idealnie. Nie wiem jak Ci to... twoja sielanka niedługo zostanie przerwana, jeśli już nie została. Widziałaś co się stanie jeśli ktoś zginie? Wiesz że druga strona się zawala, więc wasza ulubiona wiedźma też zginie, razem z Damonem. Rozpisałam się, więc zakończę tym: zadzwoń so Stefana proszę.

Twoja najlepsza ex koleżanka,
K.A.P"

- Masz rację... Katerina Aleksandra Petrova, to ona. Nie wiem co chce tym osiągnąć, jednak chyba zadzwonię to Stefana, co jeśli im naprawdę coś się stanie?

- Komu coś się stanie? - brzez bramę weszli Klaus, wypowiadający to zapytanie i Rebekah, która wzięła do ręki list. - Co to jest?

- To od Katherine, nadal chce czegoś od Charlotte.Jej gierki robią się męczonce. - wytłumaczył Elijah. Ja w tym czasie wyciągnęłam telefon i zadzwoniłam do przyjaciela.

- Stefan? Wszystko u was okej? - zapytałam omijając pogawędkę która była niepotrzebna.

- Um, nie dokońca. Czemu pytasz, coś się stało?

- Tak, Katherine wysłała mi list, w którym mówiła że przez zawalenie drugiej strony Bonnie i Damon zginą. - po drugiej stronie słuchawki zapadła cisza, mój głos zadrżał gdy dodałam:   - Błagam Cię powiedz że to nieprawda.

- Ja... byłaś tak szczęśliwa, że nie chcieliśmy Ci jeszcze nic mówić, dla nas to też była świeża sprawa. - jego głos wyrażał smutek. Cieszyłam się że siedziałam inaczej upadłabym na zimną posadzkę.

- Nie, to nie może być prawda. - brzmiałam żałośnie, jednak w tej chwili mnie to już nie obchodziło, słone łzy zaczęły powoli spływać po moich policzkach. - Będę późnym wieczorem.

- Nie jedź. Klaus jeśli mnie słyszysz, nie pozwól jej odjechać, Katherine właśnie tego chce. - powiedział szybko.

- Nie ominę pogrzebu własnych przyjaciół Stefan, trzymaj się. - nacisnęłam na czerwony przycisk w telefonie. Pobiegłam na górę po kurtkę i w takim samym tępie zeszłam na dół. Szłam szybko w stronę bramy, jednak ktoś uprzedził mnie swoją nadludzką szybkością. - Zejdź mi z łaski swojej z drogi, Klaus.

- Słyszałaś co powiedział Stefan, tego chce Katherine, weźmie Cię, możesz zginąć.

- Wiesz co? Może i lepiej, przynajmniej reszta osób które kocham będą żyły! - powiedziałam głośniej.

- Nie pozwolę na to! - na słowa blondyna zmarszyłam brwi, zaczynając gestykulować rękami przy kolejnej wypowoedzi.

- A co ciebie obchodzi moje życie! - na moment zastała pomiędzy nami cisza.

- Nie twój interes. Nawet jeżeli chcesz pojechać, to czym? Przyjechaliśmy moim autem.

- Rebekah? - spojrzałam na dziewczynę jednak ona tylko opuściła głowę, nie mogąc pozwolić mi iść na pewną śmierć.

- Przepraszam, Lottie. Nie mogę. - wytłumaczyła się, jednak nadal nie chciała na mnie spojrzeć, widząc z jakim stanie jestem. Gdy wiedziałam że nie mam kogo poprosić o pomoc, próbowałam siłą wyminąć hybrydę, co oczywiście się nie udało, za to pomyślałam o innym sposobie.

- Przepraszam. - powiedziałam zanim magią spowodowałam u niego mocny ból głowy. Wyminęłam go, jednak czar nie pomógł na tak długo jak myślałam, gdyż kiedy chciałam zrobić ostatni krok i chwycić za bramkę, znów znalazł się przede mną. - Puść mnie! Ja muszę tam być.

Złapał mnie za nadgarstki, stanowczo ale nie mocno. Szarpałam się z nim, mimo że wiedziałam że to na nic. Kolejne łzy opuściły moje gałki oczne, gdy w końcu odpóściłam, opierając się o tors Klausa. Prawda była taka że byłam wykończona. Gdy się uspokoiłam, pierwotny od razu pościł moje dłonie, po chwili obejmując mnie nimi i przyciągając nieco bliżej siebie. Wzięłam głęboki oddech, po czym spojrzałam w górę, gdy blondyn zaczął mówić.

- Z jakiegoś powodu obchodzi mnie twoje życie, tych z Mystic Falls też. Jesteś ważna, więc nie ma mowy że nam zginiesz. - uśmiechnęłam się, mimo że łzy nadal spływały po mojej twarzy, już nie w takim tępie jak wcześniej. Mężczyzna spokojnie wytarł je z moich policzków, słabo się do mnie uśmiechając. Przymknęłam oczy, starając się przestać oddychać tak szybko i głęboko, nerwy i emocje mną trzęsły, doprowadzając mnie do takiego stanu, mętlik.

- Okej. Zostaję tutaj. - powiedziałam niechętnie. Usłyszałam kroki więc przesunęłam się krok w bok, a Niklaus odwrócił się w tamtą stronę.

- Co tu się stało? - powiedział lekko zmartwiony Kol gdy szedł w naszą stronę. - Złapał na chwilę moją twarz w dłonie by sprawdzić pewnie czy żyję i czy na pewnopłakałam. - Lottie, powiedz coś.

- Dwójka jej przyjaciół zginęła, jest trochę w szoku. Nie dziw się że nic nie mówi. - powiedział Klaus. Popatrzyłam na niego poraz tysięczny w moim życiu unosząc brew i uśmiechając się krzywo, gdyż swoje słowa powiedział z mało znanym mi u niego przekąsem.

- Uspokój się, brat, po prostu się martwię o naszą małą wiedźmę. Przykro mi. - po pierwszym zdaniu drastycznie zmienił ton, z miękkiego odrobinę rośmieszonego, do poważnego i smutnego, jakby zajarzył o co tutaj tak naprawdę chodzi.

- Przeżyję. Potrzebuję to wszystko przemyśleć, sama nie wiem... przecież to Bonnie i Damon, to niemożliwe... - powstrzymałam się by nie załkać przez prawie dławienie się łzami - Oni wszystko mieli przeżyć, mieli się trzymać, ja...

- Cii. - powiedział brunet, po czym mnie przytulił. - Masz się trzymać, jesteś silna.

- Kol ma rację, to boli, ale wytrzymasz. - powiedziała Rebekah, a Elijah pokiwał głową na zgodę.

- Dziękuję wam, za wszystko. - Rebekah także przyszła by mnie uścisnąć, wiedząc że potrzebuję drugiego człowieka, bliskości osoby która wie co czuję, jest przy mnie i nie ocenia, wszyscy to wiedzieli. Gdy mnie puściła poszłam w stronę schodów, gdzie od jakiegoś czasu stał najstarszy brat z obecnych. Elijah pogłaskał mnie po głowie i położył mi rękę na ramieniu mówiąc:

- Odpocznij i postaraj się o tym nie myśleć, chociaż wiem że to trudne. - uczyłam ostatnich sił by krzywo się uśmiechnąć i kiwnąć głową na tyle by było to zauważalne. Potruptałam do mojej sypialni, zamykając je i opierając się o nie. Zsunęłam się po drewnie i rozpłakałam się ponownie, chowając twarz w dłonie.

- To moja wina... muszę to naprawić.

Good Changes // tvdOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz