I.2.

253 31 13
                                    

Zaprosiłem ją do siebie. Rzuciła się na mnie już w drzwiach. Nie powiem, żebym miał coś przeciwko, ale zaskoczyła mnie. Kiedy Angela mnie całowała, ja ją rozbierałem. A właściwie zdjąłem jej żakiet, rozpiąłem spódnicę i zdarłem z niej majtki. Nie pamiętam, kiedy ostatnio tak pożądałem kobiety. Pierwszy raz wziąłem ją pod ścianą w przedpokoju. Jęczała tak, że nie wytrzymałem. To jednak nie było ostatnie słowo. Ani moje, ani jej. Złapałem ją za tyłek, podniosłem i zaniosłem do swojej sypialni, gdzie zrzuciłem ją na łóżko. Położyłem się na niej, dociskając ją swoim ciężarem. Włożyłem jej palec w cipkę i zacząłem nim kręcić w obie strony. A ona zaczęła się wić w moich ramionach i chwilę później zacisnęła się na moim palcu w spazmie rozkoszy. To mnie tak nakręciło, że znowu byłem twardy. Wszedłem w nią od razu. Była obłędnie ciasna i jęczała jak rasowa dziwka. – Co się ze mną dzieje? Nigdy nie pożądałem takich kobiet...

Nie uprawiałem seksu od czterech lat. Rozwód mnie tak sponiewierał, że sam narzuciłem sobie szlaban na baby. Ale teraz jakby wszystko się we mnie obudziło. Czułem się jak dziki zwierz na polowaniu. Nie zamierzałem szybko jej wypuścić z mojego łóżka. Ale ona... chyba też nie chciała z niego wychodzić.

– Jak to się stało, że ktoś taki, jak ty, jest sam? – spytała, kiedy skończyłem z nią drugi raz. Musiałem tylko chwilę odpocząć.

– Jak ja? Czyli jaki? – zdziwiłem się. Nie miałem zamiaru opowiadać jej o moim życiu prywatnym.

– Jakub, a zdarza ci się patrzyć w lustro?

– Niespecjalnie – musiałem przyznać.

– To czasem zaglądaj. Jesteś przystojny, inteligentny, genialnie się pieprzysz – Angela kusząco oblizała wargi.

– Nie oblizuj tak warg, bo cię przelecę jeszcze raz – zagroziłem żartobliwie.

– Tak? – Angela nie tylko oblizała wargi, ale też obróciła się na brzuch i spojrzała na mnie spod firanki długich rzęs. – Ja pierdolę, ale mnie ta kobieta prowokuje... – no i sprowokowała mnie. Kazałem jej się oprzeć o ścianę i zerżnąłem ją od tyłu. Nie protestowała. A ja doszedłem do wniosku, że dawno już nie miałem takiego zajebistego seksu. No dobra. Nigdy nie miałem. Moja była żona, to był zupełnie inny typ kobiety. Niedotykalska.

– Powiesz mi w końcu, o co chodzi z tą ofertą? – powtórzyłem swoje pytanie, kiedy już byłem w stanie normalnie oddychać. Nawet taki wyposzczony facet, jak ja, musiał się w końcu zmęczyć.

– Nie mogę ci powiedzieć więcej, dopóki się nie zgodzisz. Na tym polega tajemnica. Jak się zgodzisz, to wtedy podpiszemy umowę i będzie cię obowiązywała klauzula poufności.

– Czyli niczego się od ciebie nie dowiem?

– Nie jestem upoważniona do udzielania ci szczegółowych informacji – odparła. Nie wiem, jak ona, ale ja już miałem dość na ten dzień. Trzeba było się jej pozbyć, żebym mógł pomyśleć.

– Okej. Myślę, że powinnaś już iść, Angelo – klepnąłem ją w tyłek, aż pisnęła teatralnie.

– Zobaczymy się jeszcze? – zaraz zrobiła do mnie słodkie oczy.

– Zobaczymy... czy się zobaczymy. To pewnie zależy od tego, co mi powiedzą inni – stwierdziłem.

Angela ubrała się w milczeniu i wyszła ode mnie. Próbowała rzucać jeszcze w moim kierunku prowokacyjne spojrzenia, ale chwilowo nie działały one już na mnie tak, jak wcześniej.

Po jej wyjściu, zamknąłem drzwi na klucz i poszedłem pod prysznic. Myślałem, co to za ofertę ma dla mnie ktoś, kto nie chce się dzielić odkryciami ze Światową Organizacja Zdrowia. I oczywiście, czego WHO chce szukać w Meksyku? Nie sądziłem, że dowiem się tego tak szybko.

Wieczorem włączyłem sobie wiadomości w telewizji. Nie robiłem tego już całe wieki, ale ponieważ nie palę i nie spożywam alkoholu w samotności, musiałem jakoś odreagować wydarzenia dzisiejszego popołudnia. I aż otworzyłem oczy ze zdumienia...

„Po strasznym huraganie, który uderzył w Półwysep Jukatan od strony Zatoki Meksykańskiej, tysiące ludzi nie ma dachu nad głową. Naukowcy próbują dojść do tego, co się stało. Pierwszy raz zdarzyło się, żeby potężne zjawisko atmosferyczne, takie jak huragan, zaatakowało tak mały obszar i dosłownie „rozpłynęło się w powietrzu". W telewizji pokazali zdjęcia zniszczeń dokonanych przez huragan. Nie byłem meteorologiem, ale nawet mi, laikowi w tej dziedzinie, wydało się podejrzane, że huragan pojawił się znikąd, uderzył w stosunkowo mały obszar i się rozpłynął. Wiedziałem, że w tych rejonach świata huragany nie są niczym nowym, ale takie coś? I ktoś właśnie chciał mnie tam wysłać...

Angela nie odezwała się przez najbliższy tydzień, a ja przestałem myśleć o niej, o tajemniczej ofercie i wydarzeniach na Jukatanie, i wróciłem do swoich normalnych zajęć. Czerwiec to był czas kolokwiów i egzaminów, a ja prowadziłem sporo zajęć na obu kierunkach i miałem niewyobrażalną liczbę studentów do odpytania i przeegzaminowania. Jak ja tego nie znosiłem... Konieczność obcowania z tą bandą nieuków przyprawiała mnie nieraz o zimne dreszcze. Czasem nie mogłem zrozumieć moich studentów. Po co ktoś wybierał tak trudny i mało perspektywiczny kierunek studiów, jak archeologia czy biologia, jeśli tego nie lubił i nie chciał się uczyć? Przecież można było iść na inne studia i mieć z tego chociaż pieniądze. Nie miałem pojęcia, co czeka tych nieuków po studiach, jeśli jakimś cudem uda im się je skończyć. Ale to już chyba nie był mój problem. Ja, niestety, jako wykładowca byłem dość lubiany i popularny z jednego powodu. Nie lubiłem stawiać dwój. Zwykle maglowałem nieszczęśnika tak długo, aż mogłem mu postawić trzy z dwoma, zachowując strzępki sumienia. Nie chciałem stawiać dwój, bo nie znosiłem myśli, że mógłbym tych idiotów oglądać raz jeszcze, na egzaminie poprawkowym. I znowu przechodzić przez te same męki.

Do połowy czerwca miałem już z głowy zaliczenia ćwiczeń i kolokwia oraz umówiłem się ze studentami na terminy egzaminów. Przygotowałem dla nich ekstremalnie proste testy wyboru. Co mogłoby pójść nie tak?

Jednak w środę, 19 czerwca, tuż przed świętem Bożego Ciała i wyczekiwanym długim weekendem, na korytarzu złapał mnie dziekan i powiedział, że był telefon z sekretariatu samego rektora i mam się tam zgłosić niezwłocznie. Podziękowałem dziekanowi, który był równym gościem, i pełen najgorszych obaw wsiadłem w tramwaj i pojechałem w okolice głównego budynku Uniwersytetu Wrocławskiego na Plac Uniwersytecki. To piękna okolica. Zwłaszcza w czerwcu, kiedy pogoda sprzyja, a od strony Odry można oglądać błękit wody i marinę w centrum dużego miasta. Tym razem nie miałem jednak głowy do podziwiania widoków. Obawiałem się, czego może ode mnie chcieć sam rektor. – No bo chyba studenci się na mnie nie poskarżyli? – W głowie obracałem wszystkie sytuacje, które przyszły mi do głowy. Ale zawsze postępowałem zgodnie z regulaminem i miałem raczej dobre opinie u studentów. Lepsze niż powinienem mieć, gdyby umieli czytać mi w myślach...

Wszedłem do gmachu głównego Uniwersytetu i skierowałem się w stronę sekretariatu rektora.

– Dzień dobry. Nazywam się Jakub Wysocki, jestem adiunktem na Wydziale Nauk Przyrodniczych oraz na Wydziale Nauk Historycznych i Pedagogicznych – wyrecytowałem od wejście. – Podobno rektor chciał mnie widzieć.

– Ach tak, to pan – zreflektowała się sekretarka. Wybrała numer wewnętrzny i po chwili pokiwała głową: – Tak jest, panie rektorze. – Odłożyła telefon i znowu zwróciła się do mnie: – Proszę wejść, czekają na pana.

– Kto czeka? – zdziwiłem się.

– Rektor i jakiś gość z Warszawy – odparła. – Proszę wchodzić, panie doktorze – powtórzyła. Otworzyłem więc ciężkie drzwi i wszedłem do środka, nie mając pojęcia, co mnie tam czeka.

TO JUŻ BYŁOOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz