III.7.

120 18 3
                                    

Rano zobaczyliśmy się na śniadaniu. Wszyscy wyglądaliśmy mniej lub bardziej źle. Ja chyba miałem najmocniejszą głowę z całej naszej jedenastki (polskie geny z dziada pradziada, wiecie?). Jabłoński też by dał radę, gdyby nie to, że miał trochę spuchniętą wargę. – Uff, na szczęście nie zrobiłem mu większej krzywdy, waląc na oślep. – Oczywiście, Maciej nawet nie napomknął o wczorajszym incydencie. Może do niego też w końcu dotarło, że próbował zrobić coś złego i go powstrzymałem... możliwymi środkami. Grzywacz, mimo że też swojak, musiał jednak rzadziej mieć do czynienia z alkoholem, bo miał nietęgą minę, a z tego co pamiętałem, wypił mniej ode mnie. Angela... wyglądała zaskakująco dobrze, jak na poziom wczorajszego sponiewierania. Wyglądało na to, że się dziewczyna szybko zregenerowała. Pozostali, to był obraz nędzy i rozpaczy. No, może poza Tomem, który był młody i najwyraźniej był przyzwyczajony do wysokich procentów „łyskacza", więc piwo zniósł całkiem dobrze. Nawet trzy czy cztery.

Siedzieliśmy więc głównie w ciszy i od czasu do czasu było słychać jakieś westchnięcia znad kubka z kawą czy kanapki. Po śniadaniu zgarnąłem Tima i zapowiedziałem mu, że koło dziesiątej wybieramy się z Tomem i Nélsonem do tej szamanki. Przewrócił tylko oczami i obiecał być gotowy. Po chwili podeszła do mnie Angela. Tim poszedł akurat do siebie, a ja właśnie miałem wychodzić z naszej stołówki.

– Jakub...

– Co tam, Angie? Jak główka?

– Chyba powinnam ci podziękować za to, że mnie wczoraj odprowadziłeś do namiotu? – zaryzykowała.

– Ty naprawdę nic nie pamiętasz? – zdziwiłem się.

– Nie. Filmik mi się urwał już przy ognisku.

– Angie... siedziałaś Jabłońskiemu na kolanach, a ten cap zaniósł cię potem do swojego namiotu i.. no sama wiesz, czego chciał. Wyciągnąłem cię stamtąd i odniosłem do twojego namiotu. Gadałaś coś od rzeczy, że nie dostanie cię jakiś Xavi czy Xiva... Nie wiem dokładnie.

– Xiba... – Angela zrobiła się nagle blada, jak ściana i się zachwiała.

– Angie, co ci jest? – przestraszyłem się, że zaraz zemdleje. I już po chwili trzymałem ją w ramionach, bo naprawdę straciła przytomność i poleciałaby, jak długa. – Angelo – próbowałem ją ocucić, ale nic z tego. Wziąłem ją na ręce i biegiem zaniosłem do szpitala. Na szczęście była tam już Ingrid, najtrzeźwiejsza z nas wszystkich od wczoraj.

– Co się stało? – spytała.

– Nie wiem. Rozmawialiśmy i Angela zemdlała.

– Kładź ją tutaj – Ingrid wskazała mi leżankę do badania. Sprawdziła jej oddech i tętno, a potem odruchy. Po chwili Angela otworzyła oczy.

– Angie, nie rób mi więcej takich numerów – powiedziałem z wyrzutem.

– Co jest? Gdzie jestem? – spytała blondyna, patrząc na Ingrid i ignorując to, co powiedziałem.

– W szpitalu. Masz niskie ciśnienie i nikłe tętno. Zaraz ci podłączę kroplówkę z elektrolitami – stwierdziła Ingrid. – Powinnaś unikać alkoholu, niedawno przebyłaś infekcję – dodała z wyrzutem.

– Wiem o tym – musiała przyznać koleżance Angela.

– Skoro już wszystko jasne, to chyba pójdę? – zaryzykowałem.

– A dokąd? – spytała Angie, nagle mnie zauważając.

– Miałem dziś iść z Timem, Tomem i Nélsonem do tej szamanki – przypomniałem jej.

– Och... Ja też bym chciała tam pójść – poprosiła.

– A ty po co? Skoro kobieta tyle lat obyła się bez lekarza, to teraz już cię raczej nie potrzebuje – zachichotałem.

TO JUŻ BYŁOOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz