III.2.

120 16 5
                                    

Zebraliśmy tyle tego makal, ile się dało, i jak najszybciej wróciliśmy do obozu. Wszyscy nas już szukali.

– Gdzie wyście się, do cholery, podziewali??? – wydarł się doktor Jabłoński na nasz widok. – Już mieliśmy wysłać za wami żołnierzy. Myśleliśmy, że was pumy zjadły!

– Spokojnie, Maciej, byliśmy w lesie i przynieśliśmy lekarstwo – odpowiedziała Angela, a ja tylko wzruszyłem ramionami.

– Co? – Jabłoński miał naprawdę głupią minę. Najpierw próbował się roześmiać, ale kiedy zobaczył, że Angie mówi poważnie, podrapał się tylko po głowie. – Co to za chwasty?

– Doktor Wysocki zaraz nam powie – odparła. – W języku Majów to się nazywa makal – wyjaśniła Angela. – Od tysiąca lat znają tę roślinę i jej lecznicze właściwości.

– Co to jest, Wysocki? – Maciej zwrócił się teraz do mnie.

– Chwila... – Uruchomiłem przeglądarkę i szybko wyszukałem w botanicznej bazie danych endemiczną roślinność Ameryki Środkowej, Jukatanu, potem przeszukałem rośliny telomowe, naczyniowe, okrytonasienne w randze Magnoliopsida, goździkowce, rodzinę rdestowatych... i w końcu ją znalazłem. – Mam!

– Co to za roślina? – powtórzył Jabłoński.

– To jest Antigonon cienkoogonkowy, jego łacińska nazwa, to Antigonon leptopus – odpowiedziałem – roślina z rodziny rdestowatych. Gatunek endemiczny na tym obszarze. Występuje naturalnie właśnie w Meksyku i Ameryce Centralnej, ale podobno został już naturalizowany na całym świecie w strefach tropikalnej i podzwrotnikowej. Jest rośliną ozdobną i jadalną, a Majowie używali go, jako lekarstwa w chorobach układu oddechowego – wyrecytowałem informację z botanicznej bazy danych.

– I to gówienko ma niby wyleczyć tego potężnego mikroba, który wpierdala czerwone krwinki, jakby nic innego w życiu nie robił? – zdenerwował się Maciej. Aż zrobił się czerwony na twarzy.

– Tak – odpowiedziała Angela, jakby to była najoczywistsza oczywistość. Skąd brała tę pewność? – Musimy zrobić z niego papkę i podać wszystkim ludziom w obozie. A potem nazbierać ich więcej i zacząć leczyć mieszkańców Jukatanu - wyjaśniła.

– A co z twoimi przeciwciałami? – spytał.

– Zostawcie je dla najciężej chorych. No już! Bierzemy się do roboty, panowie – Angela klasnęła w dłonie i poszła w stronę laboratorium, oglądając się na nas, czy idziemy za nią.

Wzięliśmy się do roboty. Ja zająłem się rośliną, lekarze pobieraniem próbek krwi od wszystkich w obozie, a wirusolodzy ich badaniem pod kątem obecności tego „czegoś". Każdy miał zajęcie i pracowaliśmy w jednej drużynie, więc działaliśmy szybko i sprawnie, jak najlepszy zespół.

Różowo kwitnący antigonon, zwany w Meksyku po hiszpańsku „kwiatem San Diego" (bo tego się też już zdążyłem dowiedzieć), a w języku Majów „makal", został przeze mnie pokrojony, podzielony i rozparcelowany. Osobno spreparowałem próbkę łodygi, miąższu, płatki kwiatostanu, pyłek i nasiona. Obejrzałem każdy rodzaj roślinnej komórki pod mikroskopem. Potem powyciskałem sok z każdej części osobno i zbadałem je ze względu na zawartość substancji chemicznych, zwłaszcza tych nietypowym lub wiruso/bakteriobójczych. Nie znalazłem niczego takiego poza tym, że ten chwaścik miał dość sporo witamin. Ale gdyby tę dziwną chorobę można było leczyć samymi witaminami, ktoś już by dawno na to wpadł, prawda? A tymczasem ludzie tu ciągle umierali... Byłem pewien, że Angela się po prostu pomyliła.

Tymczasem Tim Jimenez kręcił się po obozie bez celu i chodził wkurzony. W końcu przyszedł do mojego laboratorium.

– Jake, nie wiesz po co oni mnie tu w ogóle ściągnęli? – spytał poirytowany. – Myślałem, że będą wykopaliska, jakaś zagadka z przeszłości do rozwiązania, a tu jest po prostu epidemia. Nie jestem tu w ogóle potrzebny – wyrzucił mi.

TO JUŻ BYŁOOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz