Interludium - Hunab Ku i jego boskie dzieci

158 22 8
                                    

Jakieś 1000 lat wcześniej, ale nie bądźmy przesadnie dokładni...

O, wielki Hunab Ku, ty, który jesteś początkiem i końcem wszystkiego, racz wysłuchać próśb swojej wiernej córki. Błagam cię, odmień wolę mojego ojca... płakałam, modląc się do jedynego boga, który był ponad wszystkimi innymi bogami. Mój ojciec, Chaac, bóg deszczu i błyskawic, postanowił wydać mnie za mąż. Nie chciałam tego.

– Co tu robisz Ix U? – usłyszałam głos za moimi plecami.

– Och, matko, modlę się – odparłam, zaskoczona, że przyszła mnie tu szukać.

– O co się modlisz, dziecko?

– Modlę się do wielkiego Hunaba Ku, żeby odmienił wolę mojego ojca. Nie chcę poślubić Xibalby.

– Dlaczego, dziecko? To bardzo potężny i wyjątkowo urodziwy bóg – zauważyła moja mama, Ixchel, bogini płodności. Matce spodobałby się każdy młody mężczyzna. Nikt nie liczył nawet, ile razy zdradziła swojego prawowitego męża, mojego wuja, boga mądrości, Itzamnę. Ja też byłam owocem jej romansu z moim ojcem. I miałam wiele sióstr, i licznych braci. Ale właśnie pierwszy raz pożałowałam, że nie jestem córką Itzamny. On nie kazałby mi zrobić czegoś takiego...

– Mamo, Xibalba jest bogiem śmierci – przypomniałam jej. – A ja patronuję życiu, miłości i medycynie. Jak mogłabym przenieść się z nim do podziemi? Jak będę pomagać ludziom, jak wspomagać leczenie? Poza tym nie kocham go! – krzyknęłam w końcu i znowu zaczęłam płakać.

– Twój ojciec tak zadecydował, Ix U, przykro mi – matka spojrzała na mnie pobłażliwie, ale widać było, że jest zniecierpliwiona. Wcale nie było jej przykro.

– Nie jest ci przykro, mamo. Nie kocham go, powtarzam ci. I nie wyjdę za niego za mąż.

– Uważaj, co mówisz, Ix U – pouczyła mnie matka – Jeszcze żaden bóg nie sprzeciwił się woli swojego ojca. A ty jesteś młodą boginią, masz dopiero tysiąc lat.

– Chcę pomagać ludziom, mamo. I chcę się zakochać – odparłam. – Nie zmusicie mnie do tego małżeństwa. Pomóż mi, błagam.... – spojrzałam na rodzicielkę ze łzami w oczach

– Módl się dalej do Hunaba Ku, może cię natchnie – odpowiedziała mi tylko moja matka, Ixchel, i zostawiła mnie samą.

Siedziałam na czubku piramidy w Chichén Itzá, świątyni, którą ludzie zbudowali ponad sto lat temu na cześć mojego ojca. Patrzyłam przed siebie i widziałam ludzi, którzy uprawiali ziemię, polowali, wytwarzali narzędzia, rodzili się, pobierali, mieli dzieci, a potem umierali. Ich życia były krótkie, naznaczone chorobami i nieszczęściem, a jednak się uśmiechali. I często wyglądali na szczęśliwych.

Od kiedy odkryłam, jakie jest moje powołanie, jako bogini, chciałam im jakoś pomagać. Zazdrościłam ludziom tego, że nie byli bogami. Że mieli tylko jedno życie i musieli je przeżyć tak, żeby go nie żałować. Moje dziewczęce serce radowało się, kiedy widziałam parę kochanków, chowających się w lesie. Kiedy widziałam miłość w oczach zakochanych w sobie ludzi. Czułam wtedy taką ekscytację, jakbym to ja sama się zakochała. Tak bardzo pragnęłam być w ciele kobiety, kiedy jej ukochany mężczyzna się z nią łączy. Zazdrościłam ludziom właśnie tego, że byli ludźmi. Że mogli to poczuć. Oni mnie nie widzieli, ale ja często ich podglądałam. Jednocześnie nie mogłam sobie wyobrazić, że miałby mnie dotykać w ten sposób Xibalba. Jego ciemna natura i umiłowanie śmierci odrzucały mnie. – Nie, ojciec nie powinien nigdy mi kazać wyjść za niego. Mało jest bogów? Dlaczego akurat on?

Do uroczystości naszych zaślubin zostało jeszcze tylko kilka księżyców. Miała się ona odbyć w równonoc jesienną, symbolicznie, bo wtedy właśnie ciemność przejmowała władzę nad światłością i noc stawała się dłuższa od dnia. Ojciec wybrał tę datę, żeby mi pokazać, jak niewiele znaczą moje moce przy mocach Xibalby, że mój przyszły mąż mnie zdominuje, a wszystkie moje marzenia legną w gruzach. Ale nie przewidział jednego. Że jego jedyna córka mu się postawi. – Xibalba mnie nie dostanie! O nie!

TO JUŻ BYŁOOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz