IV.4.

113 17 5
                                    

Drugi rozdzialik dziś :-)))



Słowa szamanki kotłowały mi się w głowie. Do tego te niezliczone zebrane tutaj skarby! Życia by mi nie starczyło, żeby przestudiować wszystkie te księgi, a ja miałem za dwa tygodnie wracać do Polski. Nie wiedziałem, za co się brać. Tim mi nie pomagał, bo nadal patrzył na te wszystkie cuda, jak cielę w malowane wrota.

Szamanka Nixan-u zaprosiła nas na kolację, która składała się z tradycyjnej w Meksyku potrawy, czyli kukurydzianych placków i sosu z dodatkiem wieprzowiny, papryki i fasoli. Dawno nie jadłem czegoś tak prostego i dobrego, a Tim miał minę, jakby jego kubki smakowe eksplodowały z przyjemności. Uśmiechał się i jadł z takim apetytem, jakby od tego zależało jego życie. No, w pewnym sensie zależało, ale nie tak dosłownie. To było po prostu kulinarne objawienie. Po kolacji kazała nam rozłożyć swoje śpiwory w głównej izbie i pozwoliła nam poczytać, co chcieliśmy z biblioteki, ale zaznaczyła, że musimy położyć się do dwudziestej trzeciej, bo najlepsze, najbardziej inspirujące sny przychodzą między północą a czwartą rano. Cóż... każdy facet wiedział, jakie sny przychodzą nad ranem, ale szamanka na pewno nie to miała na myśli.

Nie wiedziałem, za co się wziąć i w końcu wylosowałem zwój na chybił-trafił. Jakimś cudem trafiłem właśnie na historię narodzin bogini Ix U, córki Chaaca i rozpustnej bogini Ixchel, która zdradziła swojego męża, Itzamnę, zresztą brata Chaaca i stryja Ix U. Ciekawe musiała mieć zwyczaje ta cała Ixchel. – I pomyśleć, że córka takiej swobodnie sobie poczynającej matki, bogini płodności, została boginią miłości i... medycyny. – Kiedy pojawiła się ta myśl, coś mnie tknęło. Sprawdziłem dokładnie opis Ix U. Młoda bogini, która potrafi rozkochać w sobie każdego... Poświęciła się leczeniu ludzi. I nic o tym, co się z nią dalej stało. Podejrzewałem, że kapłani, którzy spisywali te księgi, po prostu nie mieli o tym pojęcia.

Kiedy kładłem się spać, myślałem oczywiście o Angeli i o tym, że to z nią miałem spędzić ten wieczór. Zastanawiałem się czy jest na mnie zła, czy może po prostu zawiedziona, że tak ją wystawiłem... ale nie żałowałem tej wyprawy. Dowiedziałem się rzeczy, o których nie słyszałem nigdy w życiu i znalazłem skarby, jakie się nie śniły innym archeologom pracującym w Meksyku. Przy tym wszystkim Kodeks Drezdeński*, to mały pikuś...

Chyba śnię. To przecież nie może być rzeczywistość – uświadomiłem sobie w pewnym momencie. Byłem w świątyni, w piramidzie. Oglądałem przygotowania do święta. Kapłani biegali, jak oparzeni. Służba sprzątała, dekorowała świątynię. Nagle zrobiło się ciemno i pusto, wszyscy inni zniknęli. Po chwili zobaczyłem młodą dziewczynę. Nie mogła mieć więcej niż osiemnaście lat. Była tak piękna, że to aż wydawało się nierealne. Jak bogini, nie kobieta. Za rękę ciągnęła mężczyznę, młodego, ale na pewno starszego od niej, który wyglądał na myśliwego. Facet szedł za nią z pewną obawą. Schowałem się we wnęce i obserwowałem ich. Mężczyzna zdjął z pleców skórę jaguara, którego pewnie sam upolował, i położył ją na ołtarzu. Rozmawiali jeszcze przez chwilę, ona objęła go za szyję, przyciągnęła do siebie, a potem się kochali kilka razy, aż nad ranem zasnęli zmęczeni, przytuleni, otuleni tą skórą.

Nagle zrobiło się jasno, a ja dalej byłem w tej świątyni. Ktoś się pojawił. Stary kapłan? Ale nie... to nie mógł być człowiek. To był bóg Chaac. W ręce trzymał błyskawicę, a kiedy dmuchnął, w pomieszczeniu zrobiła się wichura. Cisnął gromem w parę zakochanych, a mężczyzna zasłonił własnym ciałem swoją kobietę. Zginął na miejscu. Dziewczyna wybiegła na sam szczyt piramidy i chciała z niej skoczyć, ale Chaac ją powstrzymał. Kiedy wyjrzałem na zewnątrz, wokół piramidy szalał huragan, a ona sama była w sercu burzy. Nie słyszałem o czym rozmawiali, bo straszny szum wiatru zagłuszał wszystko, ale po chwili dziewczyna zrezygnowała i zeszła z piramidy, a potem uciekła, znikając w burzy. Zdążyłem jeszcze zobaczyć łzę w oku Chaaca. I obudziłem się.

TO JUŻ BYŁOOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz