Rozdział II - Misja dla WHO

155 20 10
                                    

Lipiec 2019, jeszcze Wrocław.

Simón Benitez y Arias wzniósł się na wyżyny sprawności administracyjnej, bo załatwił nam wizy z pozwoleniem na pracę w Meksyku w niecałe dwa tygodnie. Wiem, bo rozmawiałem o tym z Angelą, choć przed tym dyplomatą nie mogliśmy się zdradzić ze swoją znajomością.

Transport zorganizowany przez Meksykanina przyjechał po mnie 12 lipca o umówionej godzinie. W samochodzie siedziała już Angela. Kierowca wrzucił do bagażnika mój ogromny plecak i małą walizkę z bagażem podręcznym. Usiadłem obok Angie na tylnym siedzeniu. Wyglądała bardzo zwyczajnie, jak na nią. Miała na sobie szare spodnie żakiet, zieloną bluzkę, jasne włosy związane w kok. Nie była ani trochę wyzywająca, ale przed to wcale nie była też mniej piękna. Przywitała się oficjalnie, podając mi rękę:

– Angela Bielska, immunolog – przedstawiła mi się.

– Jakub Wysocki, biolog-archeolog – uśmiechnąłem się do niej przyjaźnie.

– Skoro państwo się już poznali, możemy jechać na lotnisko – stwierdził szofer.

Okazało się, że z Wrocławia lecimy tylko ja i Angie. Benitez i jeszcze dwóch naukowców miało wylecieć z Warszawy. Mieliśmy się wszyscy spotkać na lotnisku we Frankfurcie nad Menem, gdzie była przesiadka na lot bezpośredni do Mexico City (przepraszam, gdzie moja polityczna poprawność, Ciudad de Mexico).

Lot do Frankfurtu minął nam szybko. W końcu to tylko godzina dwadzieścia. Ja czytałem gazetę. Angela drzemała, opierając głowę na moim ramieniu. Nie mogłem nadziwić się temu fenomenowi. Ona była chodzącą sprzecznością. Rozum mówił mi, że jest niebezpieczna i powinienem trzymać się od niej z daleka, ale moje ciało lgnęło do niej, jak stal do magnesu. A serce samo nie wiedziało, co ma czuć i po prostu coraz bardziej ją lubiłem. Nie wiedziałem, co mnie w niej bardziej pociągało, jej uroda i charakter czy tajemnica, którą ze sobą przyniosła, ale kiedy patrzyłem, jak opiera głowę o moje ramię, marzyłem o tym, żebyśmy znaleźli się gdzieś sami, żebym mógł ją obudzić i zaspokoić swoje nieokiełznane żądze, które spalały mnie, odkąd pojawiła się w moim życiu. Nie miałem pojęcia, że byłem aż tak wygłodniały kobiety. Chyba niepotrzebnie narzuciłem sobie taki długi celibat.

Tymczasem zbliżaliśmy się do lotniska we Franfurcie nad Menem, co oznajmił nam głos kapitana. Obudziłem Angelę buziakiem w czoło. Otworzyła oczy, spojrzała na mnie swoimi oliwkowymi tęczówkami i uśmiechnęła się. – A wydawało mi się, że jej oczy miały szmaragdowy kolor. – Otrząsnąłem się jednak z tej myśli, bo trzeba było zapiąć pasy i szykować się do lądowania.

Zanim dotarliśmy ze swoimi bagażami do umówionego miejsca spotkania, znowu zachowywaliśmy się z Angelą jak para nieznajomych, którzy dopiero się sobie przedstawili. Widać, tak mi, jak i jej, całkiem nieźle szło udawanie. Jednak ta myśl wcale nie napawała mnie optymizmem. – Bo skoro tak dobrze udaje...

Poznałem Beniteza już z daleka. On też nas zauważył, bo machał do nas z przejęciem. Podeszliśmy z Angie do niego i jeszcze dwóch osób:

– Dzień dobry, pani doktor Bielska, panie doktorze Wysocki – przywitał się z nami Meksykanin.

– Dzień dobry, panie Benitez.

– A to są państwa koledzy z Warszawy i Gdańska – przedstawił nam dwóch naukowców, którzy od razu zlustrowali Angelę z góry na dół.

– Doktor Bartosz Grzywacz, hematolog, Gdański Uniwersytet Medyczny – przedstawiło się czupiradło, któremu aż ślinka ciekła na widok Angie.

– Doktor Maciej Jabłoński, wirusolog, Uniwersytet Warszawski – przedstawił się ten drugi. Niestety, dość przystojny, bo Angela uśmiechnęła się do niego sympatycznie, a on oddał jej uśmiech firmowy. – Jeszcze nie znam gościa, a już go nie lubię – zauważyłem.

TO JUŻ BYŁOOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz