Prolog

28.8K 547 715
                                    

W TRAKCIE KOREKTY I REDAGOWANIA

OPOWIADANIE ZAWIERA TREŚCI NIEPRZEZNACZONE DLA OSÓB PONIŻEJ OSIEMNASTEGO ROKU ŻYCIA
MOŻE PRZYPOMNIEĆ BOLESNE TRAUMY Z TWOJEJ PRZESZŁOŚCI
CZYTASZ NA WŁASNĄ ODPOWIEDZIALNOŚĆ

Timothy

Za godzinę rozpoczyna się rozprawa w sądzie dotycząca mojej osoby za udział w nielegalnych wyścigach nocnymi ulicami Dallas. Grozi mi więzienie, ale aktualnie wolę jeździć pozbawiony celu po mieście, swoim oklejonym na matową czerwień Maserati, bez najmniejszego zamiaru wyruszenia w kierunku sądu, by zeznawać.

Wizja pozbawienia wolności nie była mi straszna z dwóch powodów; mój ojciec był też moim adwokatem, a matka, sprzedałaby swoją duszę diabłu, żebym tylko wyszedł za kaucją w razie czego, choć nie będzie musiała tego nigdy robić, ponieważ mamy pieniądze z ich dobrze płatnych prac. Nie wszystkie są czyste, aczkolwiek zmierza to ku posiadaniu przez naszą rodzinę pieniędzy z wyłącznie legalnych źródeł. Przynajmniej tak wydaję się rodzicom.

O dziwo, wolno toczyłem się po ulicy przy akompaniamencie dzwonka telefonu, który cały czas nie odpuszczał, szargając moje nerwy z powodu braku wyciszenia. Lubiłem tę każdemu dobrze znaną melodię, ponieważ oznaczała, że jestem w tym momencie komuś potrzebny albo ktoś chce po prostu porozmawiać. W tym jednak przypadku, na pewno wszyscy dzwonili do mnie w jednym celu, a ja nie miałem ochoty ich uświadamiać, że zdania nie zmienię i nie pojadę zeznawać, więc nie odbierałem.

Paczka papierosów, akurat leżała na desce rozdzielczej, jakby zachęcając mnie do zapalenia, więc sięgnąłem po nią i odpaliłem jednego. Każdy papieros zabijał mnie coraz bardziej, przez moją chorobę, a ja i tak paliłem. Miałem kategoryczny zakaz od lekarzy sięgania po jakiekolwiek wyroby tego typu, bo inaczej wysiądą mi całkowicie płuca, ale nie słuchałem. Chyba lepiej, żeby moje płuca powiedziały „stop", niż umysł od nadmiaru złości i innych za silnych emocji.

Zaraz po tym, dostrzegłem wręcz za bardzo znaną mi szatynkę. Jak zawsze wyglądała nienagannie, a znak rozpoznawczy dziewczyny, przyczynił się do mojego szybkiego zauważenia jej pośród szarego społeczeństwa. Smycz w ręku Octavii, na końcu której, dreptał biały pomeranian, była dla niej niczym lira dla Apollo.

Pies miał ogromne szczęście, że jeszcze żył. Chyba z dziesięć razy prawie na niego nadepnąłem, trzy razy wypadł mi z rąk i osiem go przekarmiłem. Był taki mały, że często go nie zauważano.

– Octavia! – wykrzyczałem, uchylając szybę samochodu. – Chodź żono. – Machnąłem po nią ręką, uśmiechając się i czekając aż szatynka z długimi, rozpuszczonymi włosami do mnie podejdzie.

Kiedy mnie zauważyła, w oka mgnieniu znalazła się przy moim samochodzie, już zaczynając ganić moją osobę:

– To, że wzięliśmy ślub w wieku pięciu lat na placu zabaw, nie daje ci prawa do krzyczenia tak przy tłumie ludzi, i dla twojej wiadomości nie wolno się tu zatrzymywać.

– Akurat mi wolno.

Mój wzrok stasował jej piękną twarzyczkę. Kolejno przegarnąłem swoje naturalnie brązowe oraz kręcone włosy, porywane przez wiatr, na co ona tylko ciężko westchnęła, przewracając oczami.

– Wsiadaj, to nie będę musiał dłużej łamać prawa – dodałem, zaczynając się niecierpliwić.

Wychowaliśmy się razem przez przyjaźń naszych rodzin. Octavia od zawsze była moją siostrą od innego ojca i matki. Pozostawała ode mnie tylko o rok starsza, a czasami zachowywała się, jakbym był jej dzieckiem.

PRIVATE SCHOOL Wciąż uciekamy [ZAKOŃCZONE]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz