17. Niepozorna żywa zieleń, która może zabić człowieka.

5.3K 168 139
                                    

Nie czytajcie tego rozdziału, bo was do czyśćca nie wpuszczą, a pod choinkę dostaniecie najwyżej rózgę.

Tymon Hoffman po raz setny przegiął pałę, którą miałam ochotę mu teraz wyrwać i wsadzić prosto do gardła. Wyprostowałam swoje ciało powolnie, zaczynając się odwracać do jego jakże najwyższego majestatu. Pieprzony w białej koszuli od mundurka, wyglądał niczym współczesny książę. Nie lubił być opięty pod szyją, więc i tym razem dwa najwyższe guziki, musiały pozostać rozpięte. Na nosie miał założone przeciwsłoneczne okulary, aby przypadkiem jego zajebistość go nie oślepiła, bo on na pewno słońca się nie bał, a pomiędzy palcami trzymał czarnego papierosa. Znowu palił, choć był chory na astmę. Ten człowiek zapewne wykończy samego siebie szybciej, aniżeli ja odejdę z tego świata przez swojego pecha.

– Twoja ogłada, która już dawno od ciebie uciekła mi wpadła w but – odpowiedziałam szatynowi, który ewidentnie znów zaczyna zapuszczać włosy. Chłopak zareagował na to powiększeniem się uśmiechu na jego twarzy tak, że teraz widać mu było białe oraz równe zęby.

Nie spuszczaj wzroku, on tylko się szeroko uśmiechnął.

– To nie ja podsłuchuję ludzi – odbił piłeczkę w charakterystyczny dla siebie sposób i nabrał sporo dymu do swoich nie za zdrowych płuc.

Nie miałam ochoty ciągnąć tego dalej. Na pewno do niczego dobrego, by to nie doprowadziło. Szkoda tylko mojej energii, nerwów i czasu. Odwróciłam się zaraz od Tymona bez słowa, zaczynając iść pośpiesznym krokiem w stronę przystanku, aby stąd odjechać. Gdy usiadłam na ławce pod zadaszeniem, musiałam upewnić się, że pistolet nie wystaje spomiędzy kartek. Tak, zrobiłam skrytkę na broń w podręczniku dla przyszłych psychiatrów o ironio. Najmniej było mi szkoda tej książki, do której nigdy nie zajrzałam i nie zamierzałam tego zrobić, więc nie wycinałam z niej kartek ze łzami w oczach.

Przepiękny czarny Mercedes z tysiąc dziewięćset siedemdziesiątego roku, nagle zatrzymał się na przystanku. Wstałam z ławki i powędrowałam do jego drzwi. Wsiadłam do środka pojazdu, zastanawiając się nad tym, skąd ten chłopak ma aż takie idealne wyczucie czasu. Właśnie tego potrzebowałam. Pragnęłam jak najszybciej opuścić teren tej szkoły dla bogatych dzieci.

– Ratujesz mi dupsko, chłopie – rzuciłam na przywitanie, zapinając pasy.

– Jak zawsze – odparł ruszając w drogę.

– Co ty dziś taki nie w sosie? – zdziwiła mnie jego grobowa mina i ponury ton. Zazwyczaj ten osobnik, był raczej radosny.

– Powiem ci co jest tego powodem w domu na spokojnie.

– Teraz całą drogę będę się stresować – wypowiedziałam gwałcąc wzrokiem ciemnego blondyna z przydługimi włosami, który kierował tym zabytkowym samochodem.

– Co robi rącznik pospolity w twoim pokoju, Nadia? – spojrzał na mnie kątem oka, a ja zrobiłam minę niewinnego kota, który właśnie spalił dom swoich właścicieli.

– Ozdabia go – odpowiedziałam mu, traktując jego osobę trochę, jakby była ograniczona i nie wiedziała do czego służą ludziom rośliny w domach.

– Nie udawaj głupiej, pytam poważnie.

– Spodobała mi się ta piękna roślinka, więc ją przygarnęłam – udawałam dalej nie za mądrą, kłamiąc do oporu. – W czym problem?

– No na przykład w tym, że rącznik pospolity jest jedną z najbardziej trujących roślin? – spojrzał na mnie jak na chorą psychicznie, unosząc jedną brew.

– Ale ma bardzo ładne czerwone kwiatki – postanowiłam dalej się z nim droczyć.

– Ta pieprzona roślina potrafi zabić człowieka – rzucił lekko rozzłoszczony, zmieniając bieg na większy swoją delikatną dłonią z jednym srebrnym sygnetem na palcu.

PRIVATE SCHOOL Wciąż uciekamy [ZAKOŃCZONE]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz