30. You're taking me higher.

3.8K 149 127
                                    

Wskazówki zegara ściennego prawie stały w miejscu, gdy obserwowałam ruchy klatki piersiowej szatyna. Moje płuca wypełniły się boleśnie tlenem, kiedy ginęłam ze stresu oraz dezorientacji. Chłopak czekał na jakikolwiek ruch albo słowo z mojej strony, ale dostał tylko smutny uśmiech. Tak szalony i pozbawiony trzeźwego myślenia. Powolnie opuszczałam broń, aby już nie celować w jego stronę. Chwilę później, lufa stykała się z moją skronią. Błyszcząca, przepiękna, mogąca wszystko zakończyć. Tak doskonała, a zarazem tak okropna... Zupełnie niczym...

– Nadia – rzucił skrajnie poważnie i ostrzegawczo, jakby uważał mnie za zdolną do popełnienia samobójstwa. – Spokojnie. Odłóż broń, musimy najpierw porozmawiać – zaczęłam się cholerycznie śmiać po tych słowach.

– Jest atrapą – skłamałam wypuszczając kilka zbędnych kilogramów z ręki, wyglądając na uciekinierkę z zakładu zamkniętego.

Zestresowany Natan wypuścił głośno powietrze z płuc, opierając się pośladkami o krawędź blatu kuchennego. Ja natomiast wykonałam trzy kroki w przód, by spojrzeć z bliska w jego wystraszone oczy. Nie znalazłam w nich niczego oprócz troski o mnie, co zadziwiało. Brak bólu, jaki skrywały inne pary oczu, dawał im swoistej wyjątkowości. Te Tymona zapewne przyprawiłyby mą osobę o skrajne emocje, aczkolwiek dość długo ich nie widziałam, a moje nastawienie do tego człowieka uległo zmianie.

– Zadowolona? – zapytał pretensjonalnie, choć nie wyglądał czy brzmiał na zdenerwowanego. – Prawie zszedłem. Nigdy więcej, Nadia – zagroził mi, wyglądając na słodko-zirytowanego, a ja miałam ochotę go wyściskać.

– Wybacz – podeszłam do niego wolnym oraz dostojnym krokiem. – Dawno cię nie widziałam. Co robiłeś przez ten czas?

– Byłem z ojcem w Saint Louis – zatapiał wzrok w mojej twarzy, jakby była obrazem Leonardo. Miałam ją podniesioną, aby dobrze widzieć jego, która wydawała mi się nieosiągalna. Był zdecydowanie za wysoki, jak to synowie koszykarzy mają w zwyczaju. – Wróciłem do tego smutnego kraju kilka dni temu i już mi się odechciało na nowo tu żyć.

– Zazdroszczę ci wakacji – zajrzałam do torby z zakupami, którą akurat wcześniej wypakowywał. – Co cię tu sprowadza?

– Hubert jest naprawdę bardzo słaby w pilnowaniu kluczy od tego mieszkania, więc uważajcie – wszystko jasne. Znowu przez nieuwagę Huberta nachodzi mnie chłopak, którego prędzej spodziewałabym się u Boga na dywaniku niż tutaj.

– Nie ma cię na imprezie Tymona? – zapytałam nie mogąc pojąć co tutaj robił zamiast bawić się u Hoffmana.

– Wolałem przyjść do chorej Nadii, która na tokową nie wygląda.

Po wypowiedzeniu tych słów, Natan zajął miejsce na stołku barowym przy blacie, cały czas obserwując mój najmniejszy ruch, gdy przeglądałam artykuły spożywcze. Przyniósł same hi-end szynki, bułki pszenne, lody czy też masło. Aż mi było głupio, kiedy oglądałam te smakowitości, na które nie zasługiwałam. W końcu trochę skłamałam z tą chorobą. Źle się czułam mentalnie, aczkolwiek dosłownie nie tkwiłam z gorączką albo katarem. Z wierzchu pozostawałam zdrowa. Środek jednak nie był zdolny do odratowania.

– Przyznaj się. Skłamałaś Cadenowi, że jesteś chora, żeby cię siłą nie wyciągał na imprezę do Tymona.

Przewidziałeś mnie. Chyba bardziej niż ja samą siebie.

– Można tak rzec – uśmiechnęłam się smutno, rzucając okiem na te za dobrze widoczne mięśnie opięte białą koszulką. Przy nim wyglądałam na ośmiolatkę.

– Idziemy – wyskoczył jak Filip z konopi, więc go nie zrozumiałam.

– Nie mam pojęcia gdzie chcesz iść, ale wiedz, że ja się nigdzie nie wybieram – postawiłam jasno sprawę, patrząc jak chłopak oblizuje dyskretnie swoją dolną wargę, kolejno zaciskając na niej zęby w sposób mówiący, iż intensywnie myśli.

PRIVATE SCHOOL Wciąż uciekamy [ZAKOŃCZONE]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz