20. Lot bez skrzydeł nad jastrzębim gniazdem.

4.9K 179 131
                                    

Stałam naprzeciw Tymona, dosłownie kilka centymetrów od niego. Wolno mrugał, lustrując uważnie mą twarz. Moja cierpliwość dotychczas wisiała na cienkim włosku, aczkolwiek po jego dalszym brnięciu w wyjazd ze mną, została utracona. Nie było opcji, że wsiądę z tym człowiekiem w pociąg i pojadę do Niemiec. Jeszcze aż tak mi się mózg nie przegrzał, abym gdziekolwiek z nim wyruszyła na kilka dni. Może mnie błagać nawet na kolanach, ale ja nie zamierzam znów pakować się w problemy. Hoffman był ich synonimem, więc ta podróż, mogłaby mieć swój finał na katastrofie lądowej albo porwaniu mnie przez krasnoludki w spódniczkach.

Tymon wykonał jeden krok, więc znalazł się za blisko mnie. Matko, nie. Błagam cię, Nadia. Stój i się po prostu nie ruszaj udając, że cię tu nie ma. To tylko on. Jakiś natrętny człowiek, który niesamowicie działa ludziom na nerwy. Szkoda na niego złości. Nie warto.

– Nie żartowałem z tym mundurkiem – jego dłoń ruszyła w kierunku mojego najwyżej zapiętego guzika od białej koszuli.

Za wiele, gdy go odpiął. Nie mogłam zostawić tego wciąż stojąc w bezruchu i pozornym opanowaniu, bo jestem pewna, iż zostałabym rozebrana nawet z majtek. Dopiero teraz wybuchłam. Długo wytrzymywałam, aczkolwiek wszystko do czasu. Kiedy chłopaka dłoń chciała zabrać się za kolejny guzik, wykonałam jeden gwałtowny ruch. Mianowicie zamiast odepchnąć ciało szatyna od siebie, zamachnęłam się prawą dłonią z zamiarem spoliczkowania Hoffmana. Niestety tym razem jego refleks zadziałał. Złapał mnie tak mocno za nadgarstek prawej ręki, że miałam wrażenie, jakoby miała mi zaraz odpaść dłoń.

– Boli! – zakwiliłam naiwnie.

Mina chłopaka przerażała. Lodowaty wzrok, który przeszywał me oczy, jakby wwiercał się w mój mózg sprawiając, iż czas stawał. Szczęka Hoffmana pozostawała zaciśnięta, a ja czułam buzującą brew w jego żyłach. Bałam się go. Chciałam kolejny raz spoliczkować chłopaka, który posiadał problemy z agresją. Czego ja się spodziewałam? Że pogłaska mnie za to po głowie?

– Jak mogłaś znowu? – zapytał spokojnie, co niby powinno mnie nieco uspokoić, aczkolwiek nadal ściskał bardzo mocno mój nadgarstek i wypowiadał te słowa z psychopatycznym opanowaniem. – A ja ci jeszcze darmową wycieczkę nad morze proponuję... – przycisnął moje ciało frontem do swojego, przez co zacisnęłam powieki oraz wstrzymałam oddech. Bałam się dalszych poczynań brązowowłosego żałując, że podniosłam na niego rękę.

– Puścisz mój nadgarstek? – wyszeptałam owładnięta stresem oraz strachem, jednocześnie czując uspokajający zapach jego perfum. – Ściskasz go za mocno. Naprawdę bardzo boli.

– Bezczelna jesteś – wypuścił mój biedny nadgarstek z uścisku, aczkolwiek teraz zacisnął dłonie po bokach mej szyi, więc rozchyliłam powieki i ujrzałam jego wkurwioną, a nie tylko podminowaną twarz.

Tysiące myśli na sekundę, choć tylko jeden mózg. Guła w gardle coraz bardziej mi rosła, napięcie między nami wciąż wzrastało, natomiast czas stał. Pragnęłam zrobić mu to samo, co on czynił mnie, ale niestety pod względem fizycznym, ginęłam przy nim. Ręce Tymona były trzykrotnie większe od moich. On cały prezentował się jako potężny mężczyzna za sprawą swoich mięśni oraz wzrostu. Zazdrościłam mu tego. Moja fizyczność nie pozwalała mi na chociażby otwarcie słoika, więc mogłam zapomnieć o bronieniu własnej skóry, gdy przychodziło niebezpieczeństwo w postaci Ryana, Olafa, czy samego Tymona.

Nie. Ja wcale nie postawiłam jego imienia w swoich myślach obok tych dwóch innych.

– Nie bardziej niż ty – odparłam mu za odważnie, jakbym była skrajnie głupia i nie zdawała sobie sprawy z konsekwencji swoich słów.

Dalej toczyłam wojnę z człowiekiem, którego dłonie dotykały mojej szyi, jednocześnie wiedząc, że jest zdolny do uduszenia mnie w moim własnym mieszkaniu.

PRIVATE SCHOOL Wciąż uciekamy [ZAKOŃCZONE]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz