5. Godzina i czterdzieści dwie minuty.

7.7K 243 251
                                    

Nadine

Moja satynowa bielizna, okazała się niezwykle pakowna. Za gumkę od majtek, włożyłam sobie pistolet, który przechwyciłam bez pytania od ojca Timothy'ego. Gdybym była w pełni trzeźwa, te wszystkie sytuacje po moim obudzeniu, by się nie wydarzyły. Cóż... Pijana Nadine, to niespełna rozumu Nadine. W życiu bym nie przypuszczała, że alkohol tak źle na mnie zadziała w nadmiernej ilości. Przecież po jednym piwie potrafiłam zasnąć i grzecznie spać, a teraz odstawiałam takie sceny niczym z filmów akcji.

– Nie za wygodnie pani? – zapytał pół wścibsko, a pół żartobliwie, gdy wnosił mnie na rękach do bloku. Tym razem nie niósł mojej osoby przed sobą. Nasze klatki piersiowe były do siebie przyciśnięte, a dłonie starszego Sheltona trzymały moje ciało pod udami, abym mu się nie zsunęła na podłogę.

– Nie – jęknęłam krótko, chyba właśnie zasypiając. Zapach jego perfum, działał na mnie niesamowicie usypiająco. – Coś panu zaraz dam.

– Co takiego? – zapytał zaciekawiony, wchodząc ze mną do windy.

– Zaraz się pan przekona.

Postawił mnie na nogi, a drzwi otworzył nam mój współlokator Caden, który był tego dnia odziany w różowy sweterek i czarne szorty. Jego potargane blond fale, świadczyły o tym, że dziś nie zdążył wyjść z mieszkania na miasto.

– Dzień dobry – zdezorientowany chłopak się z nami przywitał.

– Dzień dobry. Mam dla pana żywą przesyłkę – rzekł ojciec Timothy'ego i zaczął próbować mnie od siebie oderwać, ale ja miałam jeszcze do niego jedną sprawę, więc nie puszczałam się szyi mężczyzny.

– Ta przesyłka jest ledwo żywa, ale dziękuję panu. – Caden, zrobił głupi uśmiech i podszedł do nas.

Zerwałam sobie z szyi łańcuszek ze złotą przywieszką małego aniołka, który na piersi miał przyczepiony mały cyrkoń w kształcie serca i wręczyłam go adwokatowi.

– To naszyjnik mojej mamy, której zabójcę uniewinniłeś – wyszeptałam mu wprost do ucha i dopiero się od niego oderwałam.

Wpadłam w ręce Cadena Daltona.

Nic już nie powiedział. Nawet się z nami nie pożegnał. Uciekł szybko do winy i tyle go widzieliśmy. Czyżby stchórzył?

– Stało się coś strasznego – mamrotałam, gdy prowadził mnie do mojego pokoju.

– No, stało się. Szef się na mnie zdenerwował, że przyprowadziłem mu znikającą pracownicę. Gdzieś ty do jasnej cholery była?

– Prawie zamarzłam w waszej chłodni i mało co pamiętam – tłumaczyłam mu swoim pijackim głosem, gdy układał mnie na łóżku.

– Opowiesz mi o wszystkim, kiedy wytrzeźwiejesz. – Chyba stwierdził, że majaczę i nakrył mnie kołdrą. – Śpij – rzucił na odchodne.

Zostawił mnie samą, a ja cały czas miałam pistolet za gumką od majtek.

***

Mijały dni, a ja nie mogłam się pozbierać. Bez pracy, chęci do życia i motywacji, pozostawałam w stanie wegetacji, aby dotrwać jakoś do wakacji. Od wschodu do zachodu słońca, siedziałabym najchętniej w swoim pokoju i z niego nie wychodziła, gdyby nie szkoła. Z Cadenem się tylko mijałam na korytarzu, ponieważ był zajęty swoim życiem. Gdy opowiedziałam mu o wszystkim, to jakoś nabrał do mnie dziwnego dystansu. Przynajmniej miałam takie wrażenie.

– Chesterfieldy niebieskie. Te z miażdżycą poproszę – powiedziałam ponuro do ekspedientki.

Mój stan był na tyle zły, że postanowiłam kupić sobie papierosy. Nie paliłam na co dzień, ale teraz musiałam zapalić, bo bym nie wytrzymała.

PRIVATE SCHOOL Wciąż uciekamy [ZAKOŃCZONE]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz