Kości zastygają w kilka sekund, nie dając poruszyć się choć o milimetr mojemu ciału. Język oraz struny głosowe zostały powiązane w supły, uniemożliwiając mowę. Niszczyłam samą siebie. Dążyłam do autodestrukcji, po której zostanie mi trauma na całe życie, o ile ją jakoś przetrwam. Pragnęłam rzucić wszystko, co łączyło mnie z tym światem i się pożegnać. Mieć wreszcie spokój od własnych myśli, poczynań oraz konsekwencji ściśle związanych z nimi. Jedna osoba, a tyle zła ściągnęła na innych. I w tym momencie nie wiem, czy mam na myśli siebie, czy Tymona Hoffmana.
– Nie. Bła... – zawyłam, gdy w końcu byłam w stanie wydać z siebie jakiekolwiek słowa. Nie dokończyłam błagania przez płacz, który mnie dusił.
Nie chciałam teraz bardziej, aniżeli kiedykolwiek przedtem.
– Chciałem ci tylko udowodnić, że nie wstydzę się ciebie przed Oktawią – wyjaśnił po całkowitym zabraniu ode mnie rąk, toteż wypuściłam całe powietrze, jakie zalegało mi w płucach. – Nie płacz – usunął się zza moich pleców, ustawiając swe ciało obok mego przy ściance basenu. – Jeśli po tych wszystkich wydarzeniach nie chcesz mnie znać, powiedz jedno słowo, a odejdę na zawsze.
Miażdżył mnie dalej, tylko tym razem umysłowo. Jedno słowo. Rozkaz odejścia. Tak mało, a tak wiele... Wiedziałam, że to jedyna opcja, abym mogła za chociażby tydzień, czy miesiąc się szczerze uśmiechnąć i żyć w miarę spokojnie. Jedyną receptą na stabilizację, było usunięcie wybojów ze swojej drogi w postaci jego osoby. Dał mi taką możliwość. Mogłam teraz powiedzieć odejdź i spoglądać na znikający z horyzontu tatuaż szatyna. Brak mącenia mi w głowie. Niespodziewanych słów, dotyków, gestów. Żadnych Hoffmanów, Oxan oraz Luiz. Inne twarze blisko mej od tej delikatnej, lecz z męskimi rysami. Ani jednego pocałunku więcej ze strony brązowookiego, ni loczków na mych skroniach.
– Odejdź – w końcu wypłakałam po długiej przerwie na bolesne przemyślenia.
– Myślałem, że choć trochę mnie zrozumiesz bez skreślania – przyznał z bólem w głosie. – W końcu jestem chory i zrobiłem to dla ciebie, by cię ratować – spojrzał na mnie za intensywnie, bym się nie skrępowała. – Ona tu przyjechała z pistoletem.
Zabolało, jakoby zaczął mnie okładać pięściami.
– Tak, Nadia. Miałem powody – zaczął wręcz za poważnie, aby dało się go słuchać bez stanu przedzawałowego. – Szukała cię po całej willi z bronią, a ty niewinnie spałaś nie zdając sobie z niczego sprawy – wyjaśniał dalej, natomiast ja nie mogłam się opanować, ledwo dychając od płaczu. – Miałaś szczęście, że jednak postanowiłem do was wrócić.
Ja albo ona ubiegłej nocy. Wybrał mnie.
Otarłam swoje łzy mokrą dłonią, by widzieć świat nieco wyraźniej. Spojrzałam na boczny profil chłopaka z brakiem życia. Jego oczy były lekko przymknięte, natomiast głowa spuszczona ku tafli wody. Wyglądał na bardzo smutnego oraz załamanego. Bez loków i z łańcuchami na szyi, prezentował się dość mrocznie.
– Zresztą to już nie ważne, Mason. Odszedłbym po tym wyjeździe nie zważając na twoje słowa, czy decyzje – łamał mnie dalej. Wprawiał w stan niewyobrażalnego bólu psychicznego. Każde jego słowo dezorientowało mój umysł i wszystko zmieniało. – Wypełniłem już swoją misję, więc czas zniknąć – w tym momencie ujrzałam łzę chłopaka, która wydostawała się z jego lewego kącika oka. Tylko jedna spływała powoli po gładkiej skórze szatyna.
Pierwszy raz widziałam, jak łza wymyka się z tak pięknego oka osiemnastolatka. Odkąd go poznałam, byłam przekonana, że nie potrafi uronić chociażby jednej łzy. Myślałam, iż ten oschły człowiek nie posiadał ludzkich odruchów w postaci wzruszenia. Jak się teraz okazało, żyłam w błędzie. Emocje Tymona nie wytrzymały. Wzięły górę nad nim prawdziwe uczucia. Cały czas je miał? Jakim cudem udawało mu się ukrywać swą wrażliwość pod postacią obojętnego chłopaka?
CZYTASZ
PRIVATE SCHOOL Wciąż uciekamy [ZAKOŃCZONE]
Romance~prawo, prywatna szkoła, grupka przyjaciół, nielegalne wyścigi, Dallas, wpływowi ludzie i zatargi~ W TRAKCIE KOREKTY I REDAGOWANIA Nadine Mason jest nazbyt doświadczoną przez los dziewczyną, która dosłownie traci wszystko w swoje osiemnaste urodziny...