23. Choć martwa byłam już od dawna.

4.3K 170 142
                                    

Kości zastygają w kilka sekund, nie dając poruszyć się choć o milimetr mojemu ciału. Język oraz struny głosowe zostały powiązane w supły, uniemożliwiając mowę. Niszczyłam samą siebie. Dążyłam do autodestrukcji, po której zostanie mi trauma na całe życie, o ile ją jakoś przetrwam. Pragnęłam rzucić wszystko, co łączyło mnie z tym światem i się pożegnać. Mieć wreszcie spokój od własnych myśli, poczynań oraz konsekwencji ściśle związanych z nimi. Jedna osoba, a tyle zła ściągnęła na innych. I w tym momencie nie wiem, czy mam na myśli siebie, czy Tymona Hoffmana.

– Nie. Bła... – zawyłam, gdy w końcu byłam w stanie wydać z siebie jakiekolwiek słowa. Nie dokończyłam błagania przez płacz, który mnie dusił.

Nie chciałam teraz bardziej, aniżeli kiedykolwiek przedtem.

– Chciałem ci tylko udowodnić, że nie wstydzę się ciebie przed Oktawią – wyjaśnił po całkowitym zabraniu ode mnie rąk, toteż wypuściłam całe powietrze, jakie zalegało mi w płucach. – Nie płacz – usunął się zza moich pleców, ustawiając swe ciało obok mego przy ściance basenu. – Jeśli po tych wszystkich wydarzeniach nie chcesz mnie znać, powiedz jedno słowo, a odejdę na zawsze.

Miażdżył mnie dalej, tylko tym razem umysłowo. Jedno słowo. Rozkaz odejścia. Tak mało, a tak wiele... Wiedziałam, że to jedyna opcja, abym mogła za chociażby tydzień, czy miesiąc się szczerze uśmiechnąć i żyć w miarę spokojnie. Jedyną receptą na stabilizację, było usunięcie wybojów ze swojej drogi w postaci jego osoby. Dał mi taką możliwość. Mogłam teraz powiedzieć odejdź i spoglądać na znikający z horyzontu tatuaż szatyna. Brak mącenia mi w głowie. Niespodziewanych słów, dotyków, gestów. Żadnych Hoffmanów, Oxan oraz Luiz. Inne twarze blisko mej od tej delikatnej, lecz z męskimi rysami. Ani jednego pocałunku więcej ze strony brązowookiego, ni loczków na mych skroniach.

– Odejdź – w końcu wypłakałam po długiej przerwie na bolesne przemyślenia.

– Myślałem, że choć trochę mnie zrozumiesz bez skreślania – przyznał z bólem w głosie. – W końcu jestem chory i zrobiłem to dla ciebie, by cię ratować – spojrzał na mnie za intensywnie, bym się nie skrępowała. – Ona tu przyjechała z pistoletem.

Zabolało, jakoby zaczął mnie okładać pięściami.

– Tak, Nadia. Miałem powody – zaczął wręcz za poważnie, aby dało się go słuchać bez stanu przedzawałowego. – Szukała cię po całej willi z bronią, a ty niewinnie spałaś nie zdając sobie z niczego sprawy – wyjaśniał dalej, natomiast ja nie mogłam się opanować, ledwo dychając od płaczu. – Miałaś szczęście, że jednak postanowiłem do was wrócić.

Ja albo ona ubiegłej nocy. Wybrał mnie.

Otarłam swoje łzy mokrą dłonią, by widzieć świat nieco wyraźniej. Spojrzałam na boczny profil chłopaka z brakiem życia. Jego oczy były lekko przymknięte, natomiast głowa spuszczona ku tafli wody. Wyglądał na bardzo smutnego oraz załamanego. Bez loków i z łańcuchami na szyi, prezentował się dość mrocznie.

– Zresztą to już nie ważne, Mason. Odszedłbym po tym wyjeździe nie zważając na twoje słowa, czy decyzje – łamał mnie dalej. Wprawiał w stan niewyobrażalnego bólu psychicznego. Każde jego słowo dezorientowało mój umysł i wszystko zmieniało. – Wypełniłem już swoją misję, więc czas zniknąć – w tym momencie ujrzałam łzę chłopaka, która wydostawała się z jego lewego kącika oka. Tylko jedna spływała powoli po gładkiej skórze szatyna.

Pierwszy raz widziałam, jak łza wymyka się z tak pięknego oka osiemnastolatka. Odkąd go poznałam, byłam przekonana, że nie potrafi uronić chociażby jednej łzy. Myślałam, iż ten oschły człowiek nie posiadał ludzkich odruchów w postaci wzruszenia. Jak się teraz okazało, żyłam w błędzie. Emocje Tymona nie wytrzymały. Wzięły górę nad nim prawdziwe uczucia. Cały czas je miał? Jakim cudem udawało mu się ukrywać swą wrażliwość pod postacią obojętnego chłopaka?

PRIVATE SCHOOL Wciąż uciekamy [ZAKOŃCZONE]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz