27. Szybkie samochody, wolne odejście i puste spojrzenia.

3.8K 159 112
                                    

Ten rozdział to inny wymiar. Jest on szczególnie ważny na przestrzeni innych. Chyba jeden z lepszych, jakie kiedykolwiek napisałam, aczkolwiek obiecuję, że kolejny będzie jeszcze lepszy przez opisy sami wiecie czego w moim stylu.

Koła samochodu poruszyły się w przód, gdy zerknęłam przez boczną szybę na obraz skąpanego w półmroku osiedla. Znowu nie rozumiałam Tymona Hoffmana. Po co miałby zabrać mnie ze sobą w jakąkolwiek drogę? Posiadał piękną dziewczynę, która dziś wygrała walkę i prawdziwych przyjaciół. W jego życiu nie było miejsca na moją pechową osobę. Słowa Tymona wprawiły mój umysł w coś, czego nie potrafiłam nazwać. Siedząc obok szatyna, który prowadził jedną ręką pojazd droższy ode mnie, nie dało się utrzymywać miernego oddechu. Zbyt mocno uderzał. Ryki włoskiego silnika przy widoku chociażby tylko jego wielkiej dłoni był niczym. Przysłaniał nawet gwieździstą warszawską noc.

– Na tylnym siedzeniu leży moja czerwona bluza i okulary przeciwsłoneczne. Póki jedziemy w miarę wolno, lepiej się w to ubierz – troskliwie wypowiadane słowa, wyciągnęły mnie z wiru niszczących myśli.

– A masz gdzieś też tamtą damską chustę? – zażartowałam nawiązując do sytuacji, w której przyszło nam uciekać przed jego fankami.

– Niestety nie – odparł wchodząc w zakręt bez zwalniania, przez co moje ciało bezwiednie powędrowało w prawą stronę.

Na prostej drodze byłam w stanie założyć miękką pachnącą nim bluzę, która przyjemnie otuliła moje nagie ręce. Wsunęłam też jego czarne okulary przeciwsłoneczne na nos i się zakapturzyłam. Jechałam w niewidomym kierunku u boku człowieka o nieznanych zamiarach. Musiałam mu podświadomie ufać, gdyż ten samochód wręcz latał po drogach. Kiedy przyspieszał, miałam wrażenie, że koła zaraz oderwą się od asfaltu i polecimy do gwiazd. Do tych, które oświetlały niebo dzisiejszej osobliwej nocy.

Po takim czasie, wsiadłam z nim bez stawiania oporu do jego czerwonej bestii. Zupełnie jakbym na to czekała. Bez zważania na konsekwencje, dawałam się porywać niczym motyl wietrze, choć byłam tylko gąsienicą.

– Jeszcze ci tylko klamki brakuję, Vero Renczi – wypowiedział zamyślony, spoglądając na mnie kątem oka. Przez ten wzrok, automatycznie zacisnęłam dłonie na końcach materiału bluzy.

– Ja jeszcze nikogo nie zabiłam w odróżnieniu do ciebie – tak. Posiadałam bardzo niewyparzoną buzię, ale o tym już wszyscy dobrze wiedzieli.

– Prawie zapomniałem, jaka potrafisz być chamska – zaczął ostro hamować przez sygnalizację świetlną, natomiast moje oczy przyglądały się profilowi lekko zdenerwowanego szatyn. Uniósł chyba przez to jeden kącik ust w górę, a kiedy koła samochodu całkowicie stanęły, wywrócił swą twarz w moją stronę. – Mów, Nadia. Czym groził ci mój ojciec?

– Zniszczeniem życia – odparłam zgodnie z prawdą, krzywiąc się w duszy na wspomnienia o tamtym felernym dniu. Oczy Tymona, w których odbijało się czerwone światło, przyspieszały rytm mojego serca.

– Kontynuuj – zacisnął dłoń na dole kierownicy, przez co wstrzymałam na moment oddech. – Mów mi wszystko, co ci powiedział.

– Oprócz zakazania mi chociażby patrzenia na ciebie stwierdził, że prędzej czy później pokochasz Vanessę.

Po moich absurdalnych, lecz prawdziwych słowach, Tymon odchrząknął i ewidentnie wyżył się na pedale gazu po zmianie światła. Znów wcisnęło mój tułów w fotel, a serce stawało, kiedy gwałtownie zmieniał pasy, wyprzedzając wszystkie samochody. Warszawa uciekała sprzed moich oczu zbyt szybko, gdy oddychałam za wolno. Noc zza ciemnych okularów, sprawiała wrażenie wiecznej otchłani. Pokonywaliśmy wszystkie pojazdy, więc powinnam czuć się jak władca świata, a ja zamiast tego, wprawiałam samą siebie w stres przez dogłębne myśli i analizy.

PRIVATE SCHOOL Wciąż uciekamy [ZAKOŃCZONE]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz