19

159 9 0
                                    

Olivia's POV

Samolot wylądował na lotnisku w Kenii. Z obserwacji pogody za oknem, wywnioskowałam, że najlepiej będzie się przebrać. Przez szybę dostrzegłam jedynie pojedyncze kosmyki promieni słonecznych oraz czarnoskórych w skromnych strojach, chodzących po lądowisku. Kazałam poczekać Carlosowi, aż uda mi się założyć coś na siebie w tym ciasnym pudełku zwanym łazienką.

— Tylko się nie zabij! — krzyknął, gdy weszłam do pomieszczenia wielkości lodówki. Zignorowałam jego doczepkę i zabrałam się za zmianę ubioru. 

Wcześniej wyjęłam z walizki odpowiednie ubrania, czym były krótkie szorty i biała materiałowa koszulka na ramkach. Również dla dopełnienia założyłam okulary przeciwsłoneczne, które pozostawiłam na głowie. Poprawiłam nieco zniszczony makijaż, po czym opuściłam łazienkę. Carlos czekał na mnie przy wyjściu. Także miał na sobie zupełnie inne ciuchy. Musiał się przebrać pod moją nieobecność. Założył białą koszulkę z krótkim rękawem i czarne jeansy do kolan. Przewróciłam oczami, kiedy spostrzegłam, że znowu miał na nosie swoje stylowe okulary.

— Możemy? Siedziałaś tam wystarczająco długo. — odburknął. Potaknęłam nieznacznie.

Naśladowałam jego kroki. Szedł jako pierwszy. Drzwi samolotu otworzyły się, ukazując nam rysujący się krajobraz Afryki. Kuknęłam przez ramię Carlosa. Czarnowłosy zasłonił sobie ręką twarz, ponieważ promienie słoneczne wbiły się w jego skórę. Najwidoczniej nawet przez okulary intensywność słońca była widoczna. Uśmiechnęłam się pod nosem. Przed nami tworzył się unikalny widok. Zachodzące słońce lśniące na niebie niczym rozgrzany węgiel, odgłosy dzikich zwierząt dochodzących z daleka... Prawdziwy raj na Ziemi.

W kolejności zeszliśmy po schodach. Parzące powietrze otoczyło nas dookoła. Panował tutaj gorący klimat. Można to było zarówno odczuć jak i zobaczyć. Carlos, a ja za nim, podszedł do czarnoskórego mężczyzny, stojącego obok terenowego samochodu bez dachu. Podali sobie ręce. Afrykanin powitał mnie, nie nas, miłym uśmiechem.

— Witamy w Afryce! — powiedział entuzjastycznie po angielsku. Carlos mruknął coś niezrozumiałego pod nosem. Szturchnęłam go w ramię zażenowana, na co on nie zareagował. — Zabiorę was do naszego obozu, gdzie spędzicie resztę dni.

Rozpromieniłam się na te słowa. Mój towarzysz w podróży za to nie cieszył się równie jak ja. Widocznie męczyła go ta wycieczka. Przeczesał palcami włosy i wskazał auto.

— Ruszamy? Czy nadal będziesz się na nią gapił? — zadał pytania aroganckim tonem. Obrzuciłam go morderczym spojrzeniem. Co on sobie myślał? Zresztą może przewodnik i się na mnie patrzył, ale to nie znaczy, że Carlos ma tak na niego naskakiwać.

— Jasne. Zapraszam. — odparł zawstydzony czarnoskóry. Posłałam mu przepraszający wzrok. Carlos prychnął wystarczająco głośno, bym to usłyszała. Policzę się z tobą później, dupku.

Mężczyzna w postrzępionych ubraniach dostojnie otworzył mi drzwi terenówki. Podziękowałam skromnym uśmiechem. Usiadłam na tylnym siedzeniu, Carlos obok kierowcy. Po jego minie odczytałam, że nie zamierza oszczędzać tych miłych ludzi. Co oni mu zrobili? Albo lepsze, kto mu to zrobił?

Przejazd do obozu trwał niecałe pół godziny. Podczas drogi starałam się wychwytywać każdy drobny szczegół, znajdujący się na pustyni wokół nas. Droga prowadząca w kierunku osady ciągnęła się przez safari. Rosła na niej niewielka trawa, schnąca na razistym słońcu. Niestety, jak narazie nie udało mi się wypatrzeć żadnego tropikalnego zwierzęcia. Jednak afrykanin zapewnił mnie, że pojawią się one wkrótce. Wspierana jego słowami cierpliwie czekałam na ten moment. To była moja jedyna szansa na zobaczenie tych gatunków zwierząt. Wiem, że widziałam już je w zoo, w dzieciństwie, ale to coś innego. Spotkanie z żywą naturą twarzą w twarz. Niesamowite uczucie.

The Real MeOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz