Mam jeszcze pół godziny. Stałem właśnie przed pewnym domem. Był on na skraju miasta, w cichej okolicy. Tropy prowadziły mnie właśnie tam. Nie ma co czekać. Wparowałem tam szybko i cicho.
Na razie odpowiadała mi cisza. Nagle usłyszałem lekkie stukanie, które kierowało się w moją stronę. Wyciągnąłem broń, załadowałem i schowałem się. Nie musiałem czekać długo.
Przybiegł do mnie Kluska.
- Gdzie X? - zapytałem krótko psa.
On pobiegł w głąb budynku i podszedł do pewnych drzwi bardzo, bardzo cicho. Po zachowaniu psa wywnioskowałem, że coś jest nie tak. Zerknąłem przez drzwi.
Ujrzałem X przywiązaną do krzesła i zakneblowaną. Obok niej siedziała mała dziewczynka. Była tu długo. Jej brązowe, krótkie włosy były posklejane od brudu, a różowa spódnica porwana. Z tej odległości widziałem przerażenie na twarzy małej. Tuliła się do nogi X.
***
Byłaś tu już na pewno kilka godzin. Mała na pewno była tu dłużej. Była brudna, wychudzona i przerażona. Nie odezwała się do ciebie ani słowem , tylko przytuliła się.Wparowało do domu jakiś wąsaty łysol i wziął cię z zaskoczenia. Zatkał usta szmatką, dźgnął w udo i pozbawił przytomności. Potem ocknęłaś się tutaj. Oh, oby tylko Alastorowi się nic nie stało! Jednak obawiałaś się najgorszego.
***
Usłyszałem za sobą ruch. Obruciłem się na pięcie i w porę zablokowałem cios z patelni moją strzelbą. Ten cios nie miał na celu mnie zabić, tylko ogłuszyć. A to oznacza, że znam tych dwóch ludzi, którzy stali przede mną.Jeden niski rudzielec, drugi wysoki, wąsaty i łysy rudzielec. Trzeci rudzielec leży w grobie, bez głowy i nogi.
Co jest moją zasługą.
- Bracia Koral! - zawołałem, uśmiechając się - Myślałem, że jesteście razem z braciszkiem.
( brak pomysłu na nazwisko, nie czepiać się)
- Zamknij się cieszyryju! - warknął rudzielec, wzrostu Kaprala Leviego (pozdro dla kumatych XD)
- Ale co ty taki niegrzeczny? Twój brat był zawsze bardziej uprzejmy. W czym mogę wam pomóc? - zapytałem, odkładając strzelbę na stół obok.
- Oj, nie mądrze postępujesz, odkładając broń. - oboje nie odrywali ode mnie wzroku.
- A twój braciszek co taki cichy? - przyjąłem najbardziej przyjazną i pokojową pozycję jaką umiałem, jednak moja ręka powędrowała niepostrzeżenie do kieszeni.
- Przecież odciąłeś mu język! - wrzasnął metr pięćdziesiąt.
- Ach, no fakt. Gapa ze mnie!
Punkt dla mnie. Łysy zawsze był tym mądrym. Nawet jak widzi, że coś jest nie tak, nie ma jak wyrazić swoich obaw.
- Łysy zawsze był ten inteligentny prawda? - zapytałem- SUGERUJESZ, ŻE JESTEM GŁUPI?!
- Nie, skąd że. Nie miałem jeszcze okazji cię dobrze poznać. Słuchaj, mam dla ciebie zagadkę. Chcesz posłuchać? - uśmiechnąłem się.
- Dawaj.
- Jaki jestem? - zapytałem.
- Co? - widziałem szok na jego twarzy.
- Jaki jestem? - powtórzyłem.
- Nie wiem.
Wyciągnąłem jednym, szybkim ruchem dwa noże z kieszeni, jedno ostrze przerzuciłem do drugiej ręki i wbiłem im w gardła.
- Otóż jestem sprytniejszy niż wy oboje. - przekręciłem noże.
Na moje ubranie i okulary trysnęła krew. Padli martwi.
Kurwa! Teraz będę niewiele widział przez krew na okularach. Spróbowałem je wyczyścić, jednak niewiele to dało. Widziałem świat zza czerwonej lekkiej mgły.
Zabrałem strzelbę, noże i zszedłem na dół, częściowo po omacku i zawołałem radośnie:
- Cześć my dear! Stęskniłaś się?
***
Słyszałaś stłumione głosy. Cienie padające na schody były trzy. Czyli dwójka to byli twoi porywacze, lecz drugiego głosu nie rozpoznawałaś. Był jakiś znajomy, lecz nie wiedziałaś skąd go znasz. Nagle usłyszałaś dźwięki dławienia się krwią a potem głos:
-Cześć my dear! Stęskniłaś się?
Och, jak się ucieszyłaś! Kluska przybiegł do ciebie, a po chwili Al już rozwiązywał twoje ręce.
- Al! -rzuciłaś mu się na szyję, jednak rana na udzie szybko dała o sobie znać.
- Cholera... - mruknęłaś.
- Coś ci jest oprócz rany na udzie? - zapytał z troską w głosie.
- Mi nic, z nią jest gorzej. - wskazałaś na dziewczynkę, która skuliła się pod ścianą.
Al posadził cię na krześle i podszedł do dziecka.
- Cześć kochanie! Jak ci na imię? Ja jestem Alastor, a to jest X. - zaczął przyjaźnie.
Dziewczynka nie odpowiedziała. Patrzyła na Alastora swoim dużymi oczami.
- Mogę cię obejrzeć? - zapytał, wyciągając dwie apteczki. Jedną rzucił tobie, a drugą sam otworzył.
Al sam by opatrzył twoje udo, gdyby nie to, że dziecko jesteś gorszym stanie. Poza tym sama potrafiłaś się zszyć. Zaczęłaś odkarzać ranę, przypatrując się poczynaniom narzeczonego.
- Teraz muszę oczyścić twoje rany. Popsikam je tym sprejem. Może trochę szczypać, ale to pomoże w gojeniu się ran. - mówił spokojnie.
Nigdy go nie widziałaś jak zajmował się dzieckiem. Był wyjątkowo spokojny. Al wziął plastry i wyciągnął z kieszeni różowy mazak. Skąd on go wytrzasnął?! Narysował na plasterku kilka serduszek.
- Zobacz, tu mam taki magiczny plasterek z serduszkami. Jak go przykleję na twoją ranę, szybciej się zagoi. Mogę to zrobić?
Dziewczynka pokiwała głową i wyciągnęła do niego rękę. Przynajmniej wiadomo, że rozumie co się do niej mówi.
- I gotowe! A jak u ciebie X? -obejrzał się na ciebie.
- właśnie kończę. - gdy Al podszedł do ciebie, szepnęłaś - Od kiedy ty masz takie podejście do dzieci?
- Nigdy nie miałem do czynienia z dziećmi X. Sam nie wiem. Może jakiś instynkt? - wzruszył ramionami - Za pół godziny będzie ciemno. Proponuję przeczekać i o zmroku dotrzeć do domu. Mała oczywiście idzie z nami. Nie możemy jej tutaj zostawić.
- Jestem tego samego zdania. Jak tylko będziemy w domu to musimy sobie wyjaśnić parę spraw Al. - odparłaś.