Rozdział 5

2.1K 143 32
                                    

Zack

Liam był tak bardzo skupiony na sobie, że nie zauważał jak bardzo i mnie ta sytuacja przysporzyła nerwów.

Staram się udawać, że wszystko jest w porządku. Staram się skupić na tym, na co obecnie mam wpływ. Starałem się myśleć trzeźwo, tak jak zwykł to robić nasz prezes. Podejmuję decyzje, które w obecnej sytuacji są kluczowe dla klubu. Robię to, co w takiej sytuacji można zrobić. Zrobiłem to, co powinien zrobić Liam, gdyby nie zaślepiało go uczucie. Gdyby nie zawładnęły nim emocje, które do niedawna trzymał na krótkiej smyczy.

Sophie uciekła. Odeszła. Mam wrażenie, że straciłem grunt pod nogami. Straciłem ją, choć tak naprawdę nigdy nie była moja.

Z jakiegoś powodu uzurpowałem sobie do niej prawo i wszyscy wokoło doskonale o tym wiedzieli. Nikt nie miał prawa się do niej zbliżyć. Tłumaczyłem to faktem, że ją chronię. Po śmierci Ethana wziąłem za nią odpowiedzialność. Jej brat był moim najbliższym przyjacielem. Gdy odszedł, jedyną pociechą okazała się Sophie. To ona pozostała mi po moim przyjacielu. Ponad wszystko potrzebowała wsparcia. Kompletnie się załamała, a wiedząc przez co musiała przejść, będąc świadkiem tak strasznych wydarzeń, nie potrafiłem pozostawić jej samej sobie. Między Bogiem, a prawdą ja również jej potrzebowałem. Byliśmy sobie potrzebni.

Nie wiedzieć kiedy, staliśmy się dla siebie kimś więcej niż tylko przyjaciółmi, a gdy to sobie uzmysłowiłem, przestraszyłem się.

Spędzaliśmy ze sobą sporo czasu. Z każdym kolejnym dniem widziałem, jak światło w jej oczach jest coraz jaśniejsze. Wracała z odmętów ciemności, w które zepchnął ją tamtej dzień. Budowała siebie na nowo. Wracała jej pewność siebie. Poznałem jej rozbrajające poczucie humoru, a gdy pewnego dnia uśmiechnęła się do mnie tak szczerze i beztrosko, pokochałem ten uśmiech. Pokochałem uśmiech, który sprawił, że poczułem również strach. Przestraszyłem się tego niespodziewanego przypływu uczuć. Przestraszyłem się, że i ona mogłaby coś do mnie poczuć. Największym moim zmartwieniem była fakt, że gdyby pokochała mnie, tak jak kochała Ethana i Susan, nie zniósłbym faktu, że widzi we mnie tylko przyjaciela. Z drugiej strony drżałem na myśl o tym, że mogłaby mnie pokochać jako mężczyznę. To wzbudzało większy lęk. Gdyby w wyniku działań klubu, straciłaby mnie, nie byłaby już zapewne w stanie się z tego podnieść. Ryzyko jest wpisane w nasze życie. Każdego dnia mogłem otrzymać kulkę, która przeniosłaby mnie na drugą stronę, a co gorsza ona mogłaby ją otrzymać. Na własne oczy widziałem, jak jakaś część Sophie umarła tamtego dnia. Śmierć, która odebrała jej najbliższych, patrzyła jej prosto w oczy i śmiała się jej w twarz. Czuła jej oddech na skórze. Niemal się z nią witała. Tak niewiele brakowało, by i jej nie oszczędzili. Każdego dnia zastanawiałem się dlaczego pozostawili ją przy życiu. Celem ataku Synów Śmierci okazała się być kobieta. Susan. Niewinna Susan. Serce naszego domu, nasza dobra dusza, nasza opoka. Kiedy tak o tym myślałem, zrozumiałem sens tych działań.
Ci skurwiele wykorzystali słaby punkt naszego prezesa. Słaby punkt nas wszystkich. Naszą matkę. Susan stanowiła nasze centrum. Mimo iż klub stanowili mężczyźni, którzy swoim testosteronem potrafili zrównać tę budę z ziemią i niejednokrotnie okazywali swoją dominację i siłę, Susan potrafiła trzymać nas wszystkich za jaja. Miała nasz szacunek. Była wyjątkowa.

Kiedy wtedy się tak się nad tym zastanawiałem, podjąłem decyzję, której chyba już zawsze będę żałował. Postanowiłem odpuścić. Miłość czyniła ludzi słabymi. Odbierała im możliwość trzeźwego myślenia. Odbierała człowiekowi rozum. Nie mogłem dopuścić do tego, żeby miłość uczyniła ze mnie swoją ofiarę. Chciałem rosnąć w siłę. Klub potrzebował braci, którzy odbudują to miejsce na nowo. Liam mnie wtedy potrzebował. Klub mnie potrzebował. To zawsze powinien był być klub. I choć Sophie była kompletnie nieporównywalna z klubowymi sukami, wiedziałem, że nie mogę dać nam nadziei. Stłumiłem wszystko w zarodku. Zdeptałem uczucie, które gdzieś głęboko w środku zaczynało kiełkować. Nie mogłem dopuścić, by moje serce stało się moim panem. Nie mogłem sprawić, by mną kierowało, bo wiedziałem już, że miłość potrafi być suką, która wszystko niszczy, tak jak zniszczyła Jack'a, jak zniszczyła nas wszystkich, jak niemal zrujnowała klub.

Feniks - Powstając z popiołów. Tom IIOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz