Rozdział 6

2.6K 140 23
                                    

Liam

Obudziłem się z potwornym bólem głowy. Kac morderca. Niewiele pamiętałem z wczorajszego wieczoru, tylko jakieś strzępki wspomnień. Starałem się skupić na tym, co się wczoraj wydarzyło. Spojrzałem na swoje poranione dłonie, a wtedy obrazy z minionych kilkunastu godzin zaczęły przelatywać mi przed oczami. Mia, Painter, Sophie, lotnisko, ucieczka Marcy'ego, zabici prospekci, Mary, policja w klubie, Eliot...
Po wszystkim chwyciłem butelkę whisky i oddałem się w jej ramiona. Ostro przegiąłem. Byłem niemal pewny, że nie poprzestałem na tej jednej butelce.

- Kurwa... - wyrwało się z moich ust, gdy próbowałem podnieść się z łóżka. Byłem mocno obolały i skrajnie wykończony. Ostatni dni dały mi do wiwatu. Wiele godzin w drodze, strach o Mię, alkohol, mała ilość snu... Potrzebowałem zimnego prysznicu, który przywróci mi trzeźwość umysłu. Wczoraj nawaliłem, ale dziś musiałem postąpić właściwie, tak jak na prezesa przystało. Musiałem ogarnąć ten cały burdel. W klubie musiał zapanować spokój. Postanowiłem zebrać kościół i w tym celu wykonałem telefon do mojego vice.

- Tak, prez? - zapytał jak tylko odebrał telefon i przysiągłbym, że jest wkurwiony.

- Kościół za pół godziny. Zbierz wszystkich. - rozłączyłem się i poszedłem do łazienki doprowadzić się do ładu. Przejrzałem się w lustrze i szczerze przyznałem, że wyglądałem jak gówno. Pokręciłem głową z dezaprobatą. Z szafki za lustrem wyciągnąłem tabletki, które miały pomóc mi pozbyć się bólu głowy.
Wszedłem do kabiny i odkręciłem zimną wodę. Oparłem ręce o ścianę i pozwoliłem, aby woda lała się wprost na moją głowę.

- Myśl chłodno, działaj ostrożnie... Myśl chłodno, działaj ostrożnie... - powtarzałem na głos moją mantrę, o której wczoraj najwyraźniej zapomniałem. Musiałem wziąść się za tę sprawę, tak jak zwykłem to robić. Podejść z dystansem, przeanalizować fakty, zebrać dowody, odszukać Mię.
- Mia... - wyszeptałem - Coś ty ze mną zrobiła...

Pół godziny później zszedłem na dół i skierowałem swoje pierwsze kroki do gabinetu. Gdy wszedłem do środka bracia już na mnie czekali. Po ich minach widziałem, że nie bardzo wiedzieli co tu się wczoraj wydarzyło. Nie było na czym siedzieć, nie było nawet dobrze gdzie stanąć. Panował wszechobecny rozpierdol. Stałem tak chwilę i starałem się ogarnąć wzrokiem ilość strat. Podszedłem do biurka i ze smutkiem się mu przyjrzałem.

Przepraszam, Jack... - powiedziałem w myślach, po czym przysiadłem na jego brzegu, by powiedzieć moim braciom kilka słów. Tylko zupełnie nie wiedziałem od czego zacząć. Przepraszać, dziękować, osądzać, szukać kreta!? Przymknąłem na chwilę oczy, zebrałem się w sobie, odetchnąłem głęboko i zanim zdałem sobie sprawę, zacząłem przemowę.

- Jak pewnie zauważyliście, wczoraj dałem upust emocjom, które się we mnie nagromadziły. - spojrzałem w oczy każdemu z moich braci. Chciałem czytać z nich, jak z otwartej księgi i ,kurwa, przysiągłbym, że bije z nich prawa. Zero fałszu! Żadnemu z nich nie mogłem niczego zarzucić. Nie miałem żadnego punktu zaczepienia. Nie byłem w stanie się od nich odwrócić. Nie mogłem nadszarpnąć obopólnego zaufania. Nie mogłem pozwolić, aby Painter świętował swój triumf, zwłaszcza gdy już, kurwa, był martwy.

- Jak wszyscy wiecie, ostatnie dni, były dla nas bardzo trudne. Chciałbym wam podziękować za wasz wysiłek. Wczoraj... - nie wiedziałem, jak ma to, kurwa, kontynuować! - Kurwa! Jak pewnie słyszeliście, Painter zasugerował, że w naszych szeregach mamy kreta. Ale ja mu, kurwa, nie wierzę! Patrzę na was i nie wierzę, że wśród nas znajduje się zdrajca! Za każdego z was oddałbym życie. Jestem pewien, że i wy oddalibyście je za mnie. - moje spojrzenie powędrowało do Simona. Mimo, że jego twarz wyrażała wściekłość, jego oczy złagodniały i dostrzegłem w nich determinację. Lekko przytaknął głową. - Nie mogę pozwolić, by ci skurwiele odnieśli zwycięstwo! My nie możemy! Jesteśmy rodziną! Jeśli będziemy trzymać się razem, nic złego się nam nie stanie. Nie jestem w stanie odwrócić się do was plecami. Nie po tym ile razem przeszliśmy w tym pierdolonym życiu! - bracia zgodnie pokiwali głowami i widziałem, że tymi słowami podbudowałem morale mojej drużyny. - Wczoraj zbyt wiele się wydarzyło. Dałem upust emocjom, czego efekty możecie zobaczyć sami. - ręką wskazałem skalę zniszczenia. - Jednak to co się wczoraj wydarzyło nie może pozostać bez echa. Nasi prospekci zostali zabici. Marcy uciekł i ktoś mu w tym, kurwa, pomógł! Zbyt duże zamieszanie w naszym klubie sprawiło, że straciliśmy nad tym wszystkim kontrolę. Ja ją straciłem. - mówiąc to poczułem ból w sercu, wiedząc jak podwójne znaczenie miały teraz te słowa. - Musimy się dowiedzieć, kto kurwa za tym stoi! Kto odpowiada za odbicie Marcy'ego! Jak zapewne wiecie, okazało się, że Mia jest świadkiem koronnym. Synowie Śmieci w wyniku pomyłki dokonali egzekucji na jej rodzinie. Tylko ona ocalała z tego całego gówna, a ja ją, kurwa, zamknąłem w celi oko w oko z jej najgorszym koszmarem, bo zasugerowano mi, że jest kretem i nie daruję sobie tego do końca życia! Nie wiem tylko jakim cudem znalazła się w jego zabójczym uścisku!? Jeśli była jego ofiarą, strach nie pozwoliłby jej się do niego zbliżyć choćby na centymetr! Naszym zadaniem jest dowiedzieć się, kto się do tego przyczynił... - urwałem w pół zdania, kiedy coś sobie uświadomiłem.

Feniks - Powstając z popiołów. Tom IIOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz