Rozdział 4

1.4K 67 2
                                        

Kalina pov

Godzina trzecia trzydzieści. Obudziłam się pół godziny przed budzikiem. Usiadłam na łóżku przyciągając nogi do piersi. W moim pokoju panowała ciemność i chłód. Przejechałam zaspanym wzrokiem po półce nad biurkiem. Widniały tam zdjęcia, głównie moje. Pośród fotografii znajdowała się jedna, moja ulubiona. Przedstawiała mnie stojącą z dwoma pistoletami w dłoniach i okularami przeciwsłonecznymi na głowie, za mną stał Fabiano i Carter. Opierali się o moje ramiona. Przede mną stały Audrey i Aurora. Uśmiechnęłam się na wspomnienie tego dnia. Spojrzałam na zegarek, siedziałam tak już piętnaście minut. Od razu wstałam z łóżka i poszłam do łazienki. Zrzuciłam z siebie koszulkę Cartera oraz majtki, weszłam pod prysznic. Moje ciało otuliła ciepła woda. Dwadzieścia minut później zaczęłam się ubierać. Założyłam czarne, porwane jeansy, szary top i jasną, jeansową kurtkę. Na nogi wsunęłam czarne, zamszowe botki na obcasie. Na top nałożyłam kaburę i włożyłam tam dwa swoje pistolety. Po zrobieniu lekkiego makijażu zeszłam na dół, oczywiście oprócz mnie i Cartera nie było nikogo. Wkurzona poszłam na górę, wyjęłam jeden pistolet i strzeliłam w sufit. Tynk opadł przed moją głowę. Wszyscy śpiący na piętrze wyszli ze swoich pokoi. 

- Macie dziesięć minut na ogarnięcie się i zejście na dół!- krzyknęłam schodząc po schodach i zakładając moje przeciwsłoneczne okulary. 

****

Wsiadłam do czarnego mustanga, Audrey wsiadła do auta Cartera. Reszta zasiadła w swoich autach niedługo po nas. Pojechaliśmy do opuszczonego magazynu wskazanego przez Augusto. Marcus ze swoją świtą już byli. Weszliśmy do środka, moim celem było zabrać walizkę z broną i dać im pieniądze. Podeszłam do chłopaka, który zmierzył mnie ostrym wzrokiem. Zauważyłam, że miał jakiś opatrunek na ramieniu, które poprzedniego wieczoru mu wybiłam. Prychnęłam pod nosem na jego minę. Tieri miał na sobie czarną koszulę i granatowe jeansy. Podeszłam do niego z torbą wypełnioną pieniędzmi, brunet miał w dłoniach dwie walizki broni. 

- Dwa miliony za dziesięć sztuk Beretty M9 i pięć sztuk Châtellerault Mle 24- powiedział chłopak.

Jego mina nie zmieniła się ani trochę co mnie rozbawiło. Rzuciłam torbę przed jego nogi, ten podał mi walizki z bronią, a ja przekazałam je bratu. Kiedy mieliśmy już iść w pomieszczeniu rozległ się huk. Każdy rozbiegł się w swoją stronę. Zatrzymałam się w korytarzu żeby zobaczyć czy nikt ode mnie nie został. Na moich ustach pojawiła się czyjaś lekko szorstka dłoń,  za swoimi plecami czułam czyjś umięśniony tors. Odwróciłam delikatnie głowę, osoba za mną od razu zabrała rękę z moich ust. Moim oczom ukazał się Marcus Tieri we własnej osobie. 

- Bądź cicho. Brać po mnie przyjechała. Od ciebie wszyscy uciekli, jeśli będziesz ostrożna nic ci się nie stanie. Masz duże szanse na przeżycie- chłopak w końcu skończył swój monolog.

- Oni nie przyjechali po ciebie idioto. Nie wszystko kręci się wokół ciebie. 

Odwróciłam się z zamiarem ruszenia na Rosjan. Byłam zła, ba ja byłam wkurwiona. Zrozumiałam, że ojciec wysłał mnie na to przekazanie broni tylko i wyłącznie z jednego powodu. Chciał mojej śmierci. Marcus zacisnął rękę na moim ramieniu.

- Ty chyba nie chcesz iść tam sama wariatko?

- Czemu nie? Orłow to ciota. Nic mi nie zrobi.

- Chcesz zginąć z ręki tej cioty?- spytał puszczając mnie.

- Nie i nie zginę- odpowiedziałam pewna swego.

- Masz rację nie zginiesz, be nie pozwolę ci tam iść. Gdybyś tam poszła byłaby to chyba najgłupsza rzecz jaką zrobiłaś w życiu i przede wszystkim ostatnia. Zablokowali ci drogę ucieczki. Jesteś na mnie skazana. Chodź.

Chłopak ruszył do wyjścia od swojej strony magazynu. Z niechęcią ruszyłam za nim. Nie wierzę, że to przyznaję, ale Tieri miał rację. Pójście na Rosjan w pojedynkę był by samobójstwem, a ja za żadną cenę nie dałabym takiej satysfakcji ojcu. Jeszcze niedawno nie byłam pewna tego czy na pewno nadaję się na capo, w tamtej chwili postanowiłam sobie, że przejmę funkcję ojca choćbym miała przypłacić to życiem. Wyszliśmy przed ruinę. Z bronią w rękach rozejrzeliśmy się dookoła, nikogo nie było. Brunet wsiadł do swojego czarnego ferrari 488 gtb. Wsiadłam do samochodu od razu po nim.

- Moje auto! Nie zostawię Avy- powiedziałam zdenerwowana.

- Nazywasz auta?- spytał z rozbawieniem.

- Oczywiście, że tak. Możemy po nią wrócić, proszę?-spytałam z błagającym wyrazem twarzy.

- Na litość boską!- warknął chłopak.- Wyśle po te auto kogoś, okej?

- Ma być nietknięte- powiedziałam odwracając się do okna.

****

Podczas naszej przejażdżki trochę mi się przysnęło, byłam strasznie zmęczona tym porankiem. Na moim udzie pojawiła się dłoń Tieriego, chłopak jeździł lekko po nim kciukiem. Mój i tak lekki sen został całkowicie przerwany. Staliśmy na jakimś podziemnym parkingu. Chłopak wysiadł z samochodu tak samo jak ja. Poszliśmy do windy, brunet wcisną przycisk z dziewiętnastką, wpisał jakiś kod i oparł się o jedną ze ścian. Po niezwykle długich pięciu minutach winda się zatrzymała. Moim oczom ukazał się piękny apartament. Był urządzony w ciemnych barwach, czerni, szarości i trochę bieli. Chłopak poszedł się przebrać, ja w tym czasie zaczęłam czegoś co zabije mój czas. Rozsiadłam się przed telewizorem i zaczęłam szukać czegoś sensownego do oglądania. Znalazłam tylko jakieś głupie romansidło, które od razu wyłączyłam. Po chwili Marcus wyszedł ze swojego pokoju w szarych dresach, gołą klatą i mokrymi włosami. Poszedł do kuchni, zapewne zrobić śniadanie. Słyszałam hałasy dobiegające z za ściany. Jakieś dwadzieścia minut później chłopak postawił przede mną talerz z goframi. Boże ten człowiek jest dziwny. Poprzedniego dnia zniszczył mi auto, a teraz zrobił mi gofry. Po zjedzeniu śniadania Tieri powiedział mi, że moje auto jest już na dole, a Dimitriev zwiną się razem ze swoją bandą. Zabrałam swoją kurtkę oraz broń po czym stanęłam przed windą. Tieri powolnym krokiem staną koło mnie. Metalowe drzwi się rozsunęły, weszłam do środka. Marcus po raz ostatni na mnie spojrzał, uśmiechając się. 

- Nie szczerz się tak, bo wyglądasz jak psychopata- powiedziałam, ale mimo wszystko moje usta rozciągnęły się w lekkim uśmiechu. 

****

Trochę po szóstej podjechałam pod dom. Weszłam do domu trzaskając drzwiami. W salonie siedziało moje rodzeństwo, które od razu odwróciło się w moją stronę. Z gabinetu wyszedł mój ojciec. Wyglądał na zadowolonego, ale gdy tylko mnie zobaczył od razu spoważniał.  

- Postaraj się następnym razem. Nawet z nikim się nie biłam- powiedziałam.

Mijając go uderzyłam go lekko barkiem. Czułam na sobie wzrok zarówno ojca jak i rodzeństwa. Nie miałam zamiaru się tym przejmować. Musiałam pomyśleć jak uśpić czujność ojca, by później przejąć jego funkcję. 

~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~

Jak na razie to mój ulubiony rozdział. Przepraszam jeśli są jakieś błędy, ale przez dłuższy czas pisania tego rozdziału nie miałam prądu. Pamiętajcie o gwiazdkach. Miłego i do następnego. 

DziedziczkaOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz