promiseland

743 59 81
                                    

Urodziłem się w lato, kiedy nie świeciło słońce
Dostałem imię, które nie brzmi na moje
Żyłem jako dobry chłopiec, którym kazano mi być
Modliłem się co noc do religii, którą mi wybrano.
Jak możesz łamać mi serce?
Zagrałem swoją rolę
Dotrzymałem obietnicy
Pokaż mi ziemię obiecaną
Nie zajmuj mojego tronu
Oddaj mi koronę, która do mnie należy
Żyłem tak, jak mi kazano
I spójrzcie na mnie teraz.

===

Latra, stolica Venandii, rok 5028

Jego narzeczony chyba próbował uciec z ich ślubu i to NIE była jego wina.

Dobrze, może był dla niego trochę niemiły na początku, ale nawet nie wiedział, z kim rozmawiał! Który królewicz chodził w ciuchach giermka i tłukł się ze swoimi aktualnymi kochankami na zamkowym dziedzińcu? Cóż, "aktualnymi" mogło już ulec przedawnieniu, bo kimkolwiek był Lee, jego dyżur w sypialni Deana Winchestera właśnie dobiegał końca.

Jechał tu kilka tygodni, tkwiąc w tym piekle na kółkach, które nazywano powozem, za towarzystwo mając jedynie woźnicę i czterech strażników, którzy mieli go chronić-gdyby sam decydował o tej podróży, zabrałby konia ze stajni i tyle, może nawet szybciej znalazłby się w Latrze, ale, ponieważ wiózł też stosowne ubrania, broń, kosmetyki i dary, musiał wlec ze sobą to cholerne drewniane pudło. Podróż nie była ani wygodna, ani przyjemna, jeśli ktoś mógł tu marudzić, to tylko on-jechać taki kawał, męczyć się przy granicy, wylądować w kraju, którego po pierwsze nie znosił, a po drugie nie rozumiał, tylko po to, żeby przez przypadek zwyzywać, jak przez większość życia sądził, przyszłego króla, dowiedzieć się, że jego przyszły mąż ma już żonę i będzie miał dziecko, zrozumieć, że Venandia nie praktykowała pierwszeństwa urodzin, więc Dean nawet by tym królem nie został, stać bez słowa, gdy John Winchester wciskał mu swojego drugiego syna, którego wcześniej, jak wiadomo, wyzywał od idiotów (co prawda po nubijsku, ale Dean chyba i tak zrozumiał).

Świetnie mu te negocjacje szły. Nie spodziewał się wiele po Venandii, a i tak boleśnie się zawiódł.

Wiedział, że kraj znacznie różnił się od jego ojczyzny, Nubisu (nie bez powodu przecież Venandyjczycy i Nubijczycy darzyli się namiętną, odwzajemnioną nienawiścią), ale to już była przesada. Czy wszyscy tu postradali zmysły? Nie posiadali węchu? Śmierdziało końmi, jakby było ich tu więcej, niż ludzi, nie wspominając o błocie na drogach. Po kilku tygodniach spędzonych w zatęchłym, drewnianym wozie nie sądził, by kiedykolwiek miał za tym pojazdem tęsknić, a tęsknił niesamowicie, już gdy postawił nogę na ubitej ziemi przed jego celem podróży. Tak, zdecydowanie wolał już siedzieć w tych czterech ścianach, zamiast męczyć się z pieprzoną Latrą, stolicą tego wypizdowa.

Venandia była znacznie cieplejsza od Nubisu, chociaż chyba mieli tu teraz ichnią wiosnę. Wszystko mieli tu bardziej agresywne, niż tam, konie bardziej cuchnęły, lato było gorętsze, zimy chłodniejsze, zresztą, w Nubisie nawet nie było prawdziwej zimy.

No i, oczywiście, jawił się powód jego pomyłki-nikt też nie miał na sobie odpowiedniego ubioru, wszyscy w zamku niewiele się różnili od mieszkańców ulic pod murami. Czy tylko w cywilizowanych krajach ubiór miał jeszcze jakieś znaczenie? Jak miał poznać królewicza, którego nigdy nie widział na oczy, jeśli ten nie miał na sobie królewskiego stroju? To naprawdę nie była jego wina, a Dean dramatyzował.

Venandia denerwowała go samym swoim istnieniem.

Byli w stanie cichej wojny od czterech pokoleń, kłótnie graniczne trwały na długo przed jego narodzinami. Venandia uderzyła po raz pierwszy w 4968 roku, a mieli 5028. Ich żołnierze zabijali się od sześćdziesięciu lat, właściwie bez większego skutku.

Ziemia ObiecanaOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz