Nigdy nie uciekniemy,
Jagnię na rzeź
Co zamierzasz zrobić
Kiedy w wodzie jest krew?===
Pierwsze kroki były najtrudniejsze.
Dzieci, obdarzone niezwykłą determinacją, trzymały się wszystkiego dookoła, idąc powoli, upadając, wstając, płacząc-obijały sobie nos, a pół godziny później znów szły dzielnie, a każdy krok był na miarę złota. Później, gdy uczyły się biegać, rodzice nie byli już tak zafascynowani, biegali za nimi, krzycząc i uważając, by nic w domu nie uległo zniszczeniu. Kilometry, które mogli przechodzić dorośli, nie dziwiły już nikogo.
Ale nie tylko te kroki były ważne-pierwsze kroki, które poczynił, by zaprzyjaźnić się nieco z własnym mężem, były mordęgą. Odzywanie się bez prowokowania kłótni, brak obrażania go w każdym zdaniu, pierwsze formy rozmowy, wszystko to kosztowało Deana wiele wysiłku. Pierwsze kroki tej wielkiej wojny były niepozorne, parę zamków na granicy, parę mniejszych bitew, które doprowadziły do Rzezi nad Regnad, tysięcy zabitych, rozbicia największego sojuszu świata. Teraz, gdy wszystko się uspokoiło, dwójka dowódców zniknęła, a Lucyfer pozwalał wojsku odpocząć, gdy przegnali już wszystkich obcych ze swojej ziemi, Dean musiał zrobić pierwszy krok w stronę wyjścia z celi.
Prawie upadł na Benny'ego, syknął, pochylając się do przodu. Bolało jak diabli, Benny dał mu trochę wody, by nabrał sił. Pomógł mu dostać się do progu, Dean spojrzał pod nogi, wahając się.
Przekroczył kraty, wypuszczając powietrze. Szedł już prościej, przeszedł nad ciałami, ale wciąż jedną ręką trzymał się ramienia przyjaciela.
-Posłuchaj mnie uważnie.-Benny stanął naprzeciwko niego, mówiąc cicho.-Na północnym skraju zamku jest wysoki mur, tam czeka lina. Zejdziemy ze skarpy, jest stroma, ale nie możemy ryzykować miasta. Dalej, za potokiem, czekają konie. Dasz radę biec, gdy zrobi się gorąco?
Dean przytaknął delikatnie, patrząc na własną celę.
-Już tam nie wracasz.-Benny zapewnił go cicho, ciągnąc go w stronę schodów.-Chodź.
-Nie, czekaj.-Dean stanął w miejscu.-A Castiel?
-Mam rozkaz ocalić ciebie, nie mogę...
-Nie wyjdę bez niego.-Dean puścił jego ramię, chociaż prawie się przewrócił. Wskazał na klucze, które Benny ukradł strażnikom, przez tydzień pracując w zamku.-Daj klucze.
Benny zacisnął palce na przedmiocie, patrząc na niego niepewnie.
-Nie wiemy, gdzie jest.-szepnął.-Planowaliśmy tą akcję od dwóch miesięcy, nie mogę...
-Nie wyjdę bez Castiela!-Dean uniósł nieco głos, w tej ciszy zabrzmiało to niemal jak krzyk. Benny wzdrygnął się, natychmiast każąc mu być ciszej.-Daj mi klucze.
-Dobrze, dobrze...-podał mu przedmiot, zerkając do tyłu.-Gdzie jest?
-Gdzieś tam.-Dean wskazał głową przed siebie.-Na tym samym piętrze, na pewno.
Ruszył do przodu, zataczając się nieco. Nogi nie były mu w pełni posłuszne, ale szedł, Benny wyciągnął nóż, by go ochraniać.
Tutaj od czasu do czasu zdarzały się pochodnie, Dean mrużył oczy nieprzyzwyczajone do światła. Złapał jedną z nich, mimo protestów Benny'ego, mijając kolejne cele. Jego kroki odbijały się głucho i wracały do nich, zbliżali się do końca tego piętra lochów.
Stanął przy ostatniej celi, przełykając ciężko.
-Najdalej, jak się da.-szepnął, podając przyjacielowi pochodnię. Benny nerwowo zerkał w stronę odległych schodów, ledwo je stąd widział.
CZYTASZ
Ziemia Obiecana
FanfictionWyczerpane własnym konfliktem królestwa muszą zjednoczyć siły w obliczu wspólnego wroga-plan jest prosty, wykonawców dwóch, a największym zagrożeniem nie to, jakie bitwy razem stoczą, a ich własne małżeństwo. Dean, Pierwszy Syn Venandii, oraz Castie...