put a little love on me

335 38 19
                                    

Kłócimy się, trzymamy tego, co mamy
Nic nie trzymało nas
Czy to źle, że wciąż myślę o tym, gdzie jesteś?
Czy to źle, że nie znam własnego serca?
Wciąż mam tyle miłości schowanej pod skórą
Więc kochanie, pokochaj mnie choć odrobinę
Pokochaj mnie choć odrobinę.

===

W gruncie rzeczy, mieli tu dobre życie. Nie znali lepszego, może oprócz mieszkania u Charlie, ale i to miało swoje minusy, swoje koszmary i lęki. Tu było odrobinę lepiej pod tym względem.

Dean lubił wykorzystywać to, jak mogli tu żyć.

Po paru tygodniach wyzbył się skrępowania, nauczył już samodzielnie chodzić po zamku, upewnił się w tym, jakie ma tu prawa. Był mężem królewicza, a to zapewniało mu nie tylko dach nad głową i jedzenie, mógł wszystko to, co jego mąż, może poza ingerowaniem w politykę Nubisu i sprawy rodzinne. Mógł iść do biblioteki i zabrać tyle książek, ile mu się podobało. Mógł przechadzać się tarasami i odwiedzać Viaennę, gdy Cas miał spotkania w radzie wojennej. Mógł prosić służbę o przygotowanie mu kąpieli. Mógł chodzić do pałacowego krawca i odbierać własne ubrania.

A z Casem, cóż. Z Casem żyło się o wiele łatwiej, gdy mieli tylko siebie, czyli praktycznie cały okres ich małżeństwa. Zwyczajnie potrzebował czasu, by to zrozumieć.

Wstali kiedyś późno, była kiepska pogoda, Cas miał w nocy koszmary. Blondyn pogładził go dłonią po nagich plecach, gdy chciał wstać, mrucząc w poduszkę.

"Zostańmy tu dzisiaj."

Cas zerknął na niego przez ramię, uśmiechając się łagodnie.

"W łóżku?"

Pokiwał głową.

"Nie masz dzisiaj spotkania rady."

"Nie, nie mam."

"To zostań."

Powiedział coś o lenistwie, ale się nie kłócił. Sługa przyniósł im śniadanie do komnaty, leżeli w zmiętej pościeli całymi godzinami, czytając, dosypiając, rozmawiając. Dean przeczytał już wszystko, co tylko mógł, każdą książkę w powszechnym, jaką miała pałacowa biblioteka, więc brunet mozolnie tłumaczył mu swoje ulubione dzieła, zdanie po zdaniu, opierając się o ścianę, gdy Dean leżał z głową na jego kolanach.

"Sensem życia jest życie pełne sensu." przeczytał cicho, wolną dłonią bawiąc się powoli jego włosami. Dean mruknął, przysypiał, zmusił umysł do współpracy.

"Kto tak powiedział?"

"Doradca mojego prapradziadka."

"Wierzysz w to?"

"W to, że był doradcą?"

Uśmiechnął się miękko.

"W to, że taki jest sens życia."

Castiel wzruszył delikatnie ramionami.

"Wierzę, że najtrudniej jest ten sens znaleźć. Nawet tam, gdzie go nie ma."

Wciąż miał o tym koszmary. O tym, jak Lucyfer przytknął nóż do gardła Deana.

Jednym pociągnięciem ostrza.

To był dobry dzień. Na zewnątrz padał deszcz, a oni mogli zostać w środku.

Bywały gorsze. Bywało, że Dean budził się sam, w zimnym łóżku i widział Castiela dopiero wieczorem. Bywało, że kłócili się o jakąś głupotę i milczeli przez wiele godzin. Bywało, że wszystkiego było za dużo, rodziny, obowiązków, decyzji, aż brunet musiał zmagać się z tyloma przeciwnościami, że nie dawali sobie z tym rady.

Ziemia ObiecanaOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz