throne

441 52 65
                                    

Śpię na ziemi przy blasku ognia
Nawet nie wiesz, ile krzywd w sobie chowamy
Uwierzyć, to spojrzeć w dół będąc w uścisku
Spaliłeś statek żywcem, teraz wracam do domu
Nienawidzisz mojego złego zachowania
Odciąłeś mój niewyparzony język
Grasz zbawcę
Patrzę, jak przechodzisz niewzruszony.

===

Ahi przybyło za szybko-cóż, w Venandii było to Tau-i zrobiło się jeszcze cieplej, niż wcześniej. Castiel nie był z tego powodu zadowolony, ani trochę. Dean za to wydawał się być w swoim żywiole. Brunet zdychał z gorąca, a jego mąż, chyba dodatkowo motywowany jego cierpieniem, szczerzył się od ucha do ucha.

Stacjonowali przy jakiejś wiosce, już od dwóch dni-posłaniec z Nubisu oznajmił, że właśnie tutaj mają się spotkać z oddziałami Michaela, więc czekali cierpliwie, zaznając odrobiny odpoczynku.

Przynajmniej tak to nazywali.

-Spałeś dzisiaj?

Dean uniósł lekko głowę, ale nie spojrzał przez ramię na Castiela, który dopiero budził się w ich łóżku. Zasnął sam i wstawał sam, a Dean nadal był przy biurku, wgapiając się w mapy, jakby nie minęło sześć godzin.

-Tak.-odparł krótko, śledząc palcem jedną z dróg.-Nie lubię się wylegiwać, jak ty.

Castiel prychnął pod nosem. W tej kwestii było zupełnie na odwrót, bo to Dean miał większe problemy z wydostaniem się z łóżka, bruneta zwyczajnie powaliło gorąco.

Poprawił głowę na poduszce, oddychając cicho parnym powietrzem. Pot spływał mu powoli po szyi, łaskotał, irytując niemal równie mocno, co siedzący naprzeciwko niego książę.

-Wstajesz, czy nie?-Dean spojrzał na niego przez ramię, na moment spuszczając wzrok na jego odkrytą klatkę piersiową.-Jack zaraz przyniesie śniadanie.

Castiel podniósł się do siadu, mamrocząc coś po nubijsku. Cała jego powaga i dostojne maniery wyparowały razem z wszelką wodą w promieniu pięćdziesięciu kilometrów.

Przebrał się, posłał łóżko, ukrywając ziewanie. Rozprostował kości i stanął za Deanem, by zobaczyć, co robi.

-Chcesz jechać tędy?-zapytał, głos nadal nieco mu charczał po spaniu. Wskazał lekko na trasę, którą dzielnie wyznaczał im Dean, kładąc drugą dłoń na oparciu jego krzesła.-Nadłożymy parę kilometrów.

-Z oddziałami twojego brata nie damy rady obejść tego jeziora.-blondyn stuknął palcem w niebieską plamkę na mapie.-Stracimy dwa dni na samym lesie. To zbyt ryzykowne.

-Jak uważasz.-Castiel odsunął się, przecierając twarz dłonią.-Widziałeś gdzieś mój miecz?

-Pod łóżkiem, z twojej strony.

Nie byli dla siebie zbyt mili, ale przynajmniej mogli się już komunikować bez większych zgryzów-miecz faktycznie leżał tam, gdzie Dean twierdził, że leżał, a Castiel sprawnie przypiął sobie pasek i ułożył rękojeść przy swoim boku.

Strażnik oznajmił przyjście Jacka parę minut później, gdy Castiel czyścił swoje buty. Chłopiec wszedł do namiotu, targając wielką tacę, szeroką niemal na całą rozpiętość jego małych ramionek. Dean przejął od niego jedzenie i podziękował po venijsku.

-Czy pomóc, haleth?-zapytał, wskazując na zbroję Castiela. Brunet pokręcił łagodnie głową.

-Nie, dziękuję. Idź odpocząć, póki stoimy.

Jack kiwnął krótko głową, poprawił rękawy swojej lekkiej kurtki i tyle go widzieli.

Dean, wypiwszy trochę herbaty, zerknął na bruneta, gdy tylko chłopiec wyszedł.

Ziemia ObiecanaOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz