willow

416 52 48
                                    

Życie było wierzbą i zgięło się na twoim wietrze
Głowa na poduszce, czuję jak się wkradasz
Jakbyś był mitycznym bohaterem
Jakbyś był trofeum czy mistrzowskim pierścieniem
Ale jest taka nagroda, którą zdobyłabym oszustwem.

===

Lato nadchodziło wielkimi krokami, było coraz cieplej.

Dean mruknął coś, że powinni cieszyć się tym jak najdłużej, bo w Tenebrii będzie tylko zimniej. Ciężko było cieszyć się słońcami, gdy całymi dniami siedziałeś na koniu w pełnej zbroi, ale niech mu będzie.

Swoją drogą, Dean zachowywał się, jakby w Nubisie nie mieli lata-no dobra, może nie było aż tak ciepło, ale mieli taką porę roku, po prostu nie grzało tak mocno, jak tutaj. Nie mieli za to zimy, a tutaj była, nawet dość porządna; w Nubisie najzimniejszy okres roku przypadałby na coś, co w powszechnym mógł nazywać jesienią.

Po kilku kolejnych tygodniach drogi naprawdę cholernie tęsknił za domem.

Tęsknił za zamkiem, jego strzelistymi wieżami-za widokiem całego miasta z okna jego komnaty, za lekkimi potrawami, ojczystym językiem, który teraz mógł usłyszeć tylko we własnym umyśle. Nikt tu nie mówił po nubijsku. W miastach chcieli go pobić za sam akcent.

Tęsknił za kamiennymi schodami i rzeźbionymi kolumnami, ciszą i spokojem, który panował w jego domu, echem kroków niesionym przez długie korytarze, za witrażami, roślinami, które otulały budynek, za białymi murami i łagodnym szumem wody w oddali. Tu wszystko było o wiele porządniejsze, surowe, jedzenie nie sprawiało wielkiej przyjemności, towarzysze nie palili się do kulturalnych rozmów. Może i miał ten kij w dupie, jak zazwyczaj mawiał jego mąż, ale nie lubił prostoty, życia branego wielkimi kęsami, jak chleb bez smaku, który jadali na kolację. Wielkie gryzy, brak przyjemności, jeszcze mówili z pełną buzią.

Lubił subtelność Nubisu, delikatność, a zarazem siłę Cael-widział we własnym kraju kogoś w rodzaju matki, osoby łagodnej i dobrej, która potrafiła być waleczna i wojownicza, jeśli musiała. Tęsknił za swoim światem.

Obecnie jednak tkwił w świetnie Deana, a to niezbyt mu pasowało.

-Już nie przesadzaj. Będzie tylko cieplej.

Zerknął na niego, nadal wachlując się pergaminem.

-Dzięki za pocieszenie.

Dean nucił coś pod nosem, gdy krzątał się po ich namiocie-prawdziwy  Venandyjczyk, ledwo się zmachał, podczas gdy Castiel naprawdę miał już tego nadmiaru ciepła dość.

Odgarnął ciemne kosmyki do tyłu, wzdychając, gdy sięgał po wodę.

-I ty się niby w lato urodziłeś?-nie widział Deana, siedział odwrócony plecami, ale był niemal pewien, że gnojek uniósł brwi.

-Spieprzaj.

-Mamy na ciebie zły wpływ, zaczynasz przeklinać.

-Zawsze na ciebie przeklinałem, po prostu po nubijsku.

Dean prychnął cicho, ale umilkł, chyba przebierając koszulę na lżejszą. Po takim czasie prywatność traciła już na znaczeniu, Castiel widział go w gorszych sytuacjach.

-Nie urodziłem się na lato.-brunet odpowiedział mu ze sporym opóźnieniem.-W Nubisie jest wtedy koniec wiosny.

Dean zmarszczył brwi, siadając na ich łóżku, gdy rozkładał koszulę na kolanach.

-Kończycie wiosnę w czwartym miesiącu kalendarza?

-Wcześniej mamy jeszcze jedną porę roku.-Castiel odetchnął cicho, przecierając zmęczoną twarz dłońmi.-Nie wiem, jak to nazywacie. To trochę chłodniejsza wiosna, trwa dwa miesiące.

Ziemia ObiecanaOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz