Nie obawiaj się drogie serce, nie pozwól im usłyszeć
Mamrotania twoich strachów, trzepotania twoich skrzydeł
Witaj wewnątrz burzy, ja jestem grzmotem,
Witaj przy moim stole, przynieś swój głód
Pomyśl o wszystkich potwornościach, które obiecałem ci przynieść
Obiecuję ci, że będą śpiewać o tym
Jak przegarniałeś mi palcami włosy i nazywałeś mnie dzieckiem
Bądź mi świadkiem starcze, jam jest dzikość===
Jeśli można było coś stwierdzić na temat Venandyjczyków, to to, że byli prości.
Lubili proste jedzenie i proste stroje, proste przysięgi i prostą rozrywkę. Muzyka, alkohol, tańce. Niczego więcej im do szczęścia nie potrzeba.
Sala tronowa została szybko zmieniona na salę weselną-ławy przeniesiono pod ściany, ustawiono na nich jedzenie i napoje, muzycy przygrywali w rogu, skąd głos szedł na całe pomieszczenie, rodzina królewska usiadła przy jednym stole, przed tronami. Wyjątkowo nie siedzieli jednak na nich, a na zwykłych krzesłach, wzdłuż długiej ławy zasłanej białym obrusem.
Castiel siedział po lewej od miejsca Deana, prawie na końcu stołu-dalej na prawo była Mary, John, Sam i Jess, w tej kolejności. Wszyscy siedzieli i rozmawiali, jedząc liczne przysmaki, tylko jego mąż właśnie tańczył z jakąś mieszczanką.
Uniósł wzrok, zbyt zmęczony, by się przejmować-pogrzebał widelcem w talerzu, ale nic mu nie smakowało. Za mało przypraw. Miał wrażenie, że Venandyjczycy jedzą tylko po to, by mieć energię, nie zwracają zbyt dużej uwagi na smak. Te potrawy nie były co prawda całkowicie beznadziejne, ale mogłyby być znacznie lepsze. Zadowoliłby się czymś takim w podróży, ale sądził, że w zamku mają lepszą kuchnię.
Odpiął już dwa górne guziki koszuli, wzdychając cicho, gdy oparł się mocniej o blat. Woda. Nic specjalnego. Generalnie, całe to wesele to było dla niego nic specjalnego.
NIe lubił takiego skakania bez sensu-muzyka była szybka i skoczna, pieśni proste lub głupie, nie opiewały niczego wielkiego, ot jakąś miłostkę, dziewczynę czy wydarzenie. Może był zbyt poważny na takie towarzystwo, ale zwyczajnie się nudził. Ile można tańczyć? I to nawet nic konkretnego, nie mieli żadnych układów czy ruchów, nie rozpoznawał niczego z tego chaosu.
Powiódł wzrokiem po sali.
Gdyby wiedział, gdzie przeniesiono rano jego rzeczy, poszedłby już spać, ale nie wiedział, więc albo zapyta się królowej Mary- swojej teściowej, bogowie miejcie go w opiece-albo poczeka na Deana. Tyle tylko, że Dean świetnie się bawił i chyba nie zamierzał w najbliższym czasie zejść z parkietu.
-Mogę się dosiąść?
Uniósł głowę, orientując się, że zadano mu pytanie-Jessica stanęła za pustym krzesłem Deana, uśmiechając się łagodnie. Oho. Kolejna.
-Oczywiście, proszę.-odsunął jej krzesło, by nie musiała się męczyć: usiadła nieco ociężale, gładząc lekko brzuch.
-Castiel, prawda?-zapytała z mocnym akcentem. Pokiwał głową.-Jestem Jess. Jesteś moim...ojeju, nie znam takiej terminologii. Jesteś mężem brata mojego męża, więc to czyni cię...?
-Chyba szwagrem.
-Jesteś moim szwagrem.-znów lekko się uśmiechnęła.-Pomyślałam, że dobrze byłoby się bliżej poznać.
Zmarszczył brwi, patrząc na nią badawczo.
-Dean cię wysłał?
-...co?
-Słuchaj, jeśli to jakiś żart...
-Żart?-dziewczyna wydawała się być wręcz oburzona tym pomysłem.-Zawsze oczekujesz po ludziach najgorszego?
CZYTASZ
Ziemia Obiecana
FanfictionWyczerpane własnym konfliktem królestwa muszą zjednoczyć siły w obliczu wspólnego wroga-plan jest prosty, wykonawców dwóch, a największym zagrożeniem nie to, jakie bitwy razem stoczą, a ich własne małżeństwo. Dean, Pierwszy Syn Venandii, oraz Castie...