Zanim umrę samotnie
Pozwól mi się zemścić
Zanim umrę samotnie
Dokonam swojej zemsty.===
Ciemność. Ciemność i wilgoć, a ponad wszystko chłód.
Gdy poczuł wiatr na skórze, niemal syknął z bólu. Drobinki światła przedostały się przez materiał worka, zmrużył oczy, prowadzony po twardej kostce. Był słaby, zbyt słaby, by iść, co dopiero stawiać opór. Przez tydzień jazdy dostawał do ust jedynie wodę, raz dali im chleb, zawiązując mocno oczy. A może jechali nawet dłużej? Nie rozróżniał już dni.
Potknął się na prostej drodze, dwóch żołnierzy trzymało go za ramiona, knebel wrzynał mu się w usta, kąciki dawno temu zaczęły krwawić. Sznur na rękach wyżłobił otarcia, skostniałe ramiona bolały przy każdym ruchu.
Upadł na kolana, delikatnie popchnięty-pochylił się do przodu, cudem unikając zderzenia z ziemią. Podnieśli go, szarpnęli do góry.
Dean, Dean, Dean.
Gdzie był Dean? Zabrali go wcześniej? Nie słyszał jego kroków, nie czuł jego obecności.
Słuch w całkowitej ciemności wyostrzył się dwukrotnie, rozumiał skrawki rozmów w powszechnym, słyszał odległy tenebryjski. Szli przez miasto, urządzali pochód. Prowadzili Nubijskiego księcia, brudnego i słabego, środkiem drogi, z workiem na głowie, rękami związanymi za plecami. Zacisnął powieki, wspominając dawne życie, pałac Cael, do którego tak nie chciał wracać, a za którym tak tęsknił. Wszystko było lepsze od tego, wolał znów być najmłodszym synem króla, niż jakimkolwiek potomkiem Shurley'ów tutaj, tak daleko od domu.
Czuł, że ktoś splunął mu w tył głowy, zrobiło się głośniej, żołnierze uspokajali tłum. Postąpił parę kroków do przodu i znów się potknął, wchodzili na schody.
Popchnęli go przez próg, ślizgał się na wilgotnej nawierzchni. Tu było jeszcze zimniej, niż na dworze, zamek Lucyfera był zbudowany z kamienia cmentarnego, ciemnego, grubego i lodowatego.
Korytarz, dwa skręty, znowu schody. Któryś z nich położył dłoń na jego głowie, popchnął mocno w dół. Schodzili niżej, w kółko, coraz głębiej. Światło pochodni przebijało się przez worek, płomienie mijały go o centymetry.
Kroki wracały do nich echem, byli w podziemiach, w lochach. Spodziewał się wizyty w sali tronowej, pokazu mocy, Lucyfera w koronie, nie lochów. Lucyfer nie był jednak władcą jak każdy inny.
Puścili go, momentalnie załamały się pod nim nogi, upadł na kamień. Rozcięli mu więzy, zszarpnęli worek z głowy, zabrali knebel.
Zamrugał, przez moment nie wiedział, czy dalej ma zakryte oczy-spowijała go ciemność, dopiero płomienie odbijające się na wysłużonej podłodze dały mu do zrozumienia, że w końcu coś widział.
Włosy zakrywały mu widok, mokre i brudne. Zarost go zmienił, skórę miał skostniałą, osmaloną. Jedynie oczy wyróżniały się na tle ciemnej celi.
Nie miał czasu cieszyć się swobodą ramion, dwóch innych Tenebryjczyków złapało go za nie, zaciągnęło do ściany. Zakuli mu zranione nadgarstki w kajdany, łańcuch był przypięty nad jego głową. Po tygodniu trzymania rąk z tyłu, w dole, teraz miał je w górze, w solidnych, żelaznych zaciskach, zardzewiały łańcuch przechodził przez kółko w ścianie, mógł nim ruszać, ale wtedy jedna ręka, uwolniona, opadała niżej, a druga, siłą rzeczy, była pociągnięta do samego muru.
Cela była mała, kraty grube, nie było okien, oczywiście. Tak głęboko pod ziemią nie istniało już światło dnia.
Wzrok wciąż miał rozmazany, odrzucił włosy do tyłu, kark go od tego ostro zabolał. Leżał pod ścianą, skuty, nogi bezwiednie tkwiły na zimnym podłożu.
CZYTASZ
Ziemia Obiecana
FanfictionWyczerpane własnym konfliktem królestwa muszą zjednoczyć siły w obliczu wspólnego wroga-plan jest prosty, wykonawców dwóch, a największym zagrożeniem nie to, jakie bitwy razem stoczą, a ich własne małżeństwo. Dean, Pierwszy Syn Venandii, oraz Castie...