pray

393 36 38
                                    

Gdybyś wiedział, co zrobiłem
Nie ma już pięknych słów
Serca, które złamałam, umysły, które obudziłam
Czułe słowa są wykrzyczane, nie wyszeptane
Bogowie stworzyli mężczyzn na swoje podobieństwo
Kochanie, nie jestem mężczyzną
Jestem tym co pozostaje, gdy dzieci idą na wojnę
Będę przed tobą uciekać, będę uciekać dopóki nie zrozumiem
Co święci mają na myśli gdy mówią o grzechu.

===

Minęli granicę.

Po raz pierwszy od dwóch lat był na własnej ziemi.

Powinni jechać w wozie, ale nic by ich do tego nie zmusiło, dość czasu spędzili w tej drewnianej klatce, jadąc w nieznane, z zawiązanymi oczami. Strażnicy nalegali, ale nie mogli im tego nakazać. W wozie jechały ubrania i jedzenie, w ten sposób potrzebowali tylko jednego.

Dean uniósł głowę, zmrużył oczy w gasnącym świetle dnia. Jechali na koniach, za wozem, na samym przedzie dwóch strażników, za nimi kolejnych dwóch, jeden woźnica. Płaszcz zaszeleścił cicho, gdy poprawiał się w siodle.

Dawno nie jeździł. Tylko raz opuścili Cael, pojechali nad jezioro, w którym Castiel uczył się pływać. Spędzili tam prawie tydzień. Rodzina królewska miała tam rezydencję.

Było przyjemnie, ale wielogodzinna podróż w górę krętej ścieżki, którą znów musiał odbyć...cóż, nie spieszyło mu się do kolejnych wyjazdów. Aż do teraz.

-Jak się czujesz?-Castiel zapytał cicho, jadąc obok niego. W ładnym, nubijskim stroju, ale siedział dość swobodnie.-Tęskniłeś za Venandią.

Przytaknął. Mówił o tym wielokrotnie, bardziej z potrzeby wyrzucenia tego z siebie, niż faktycznej skargi. Nie chciał wracać do Latry. Chciał zostać z Casem jak najdalej od frontu, a Cael spełniało tą funkcję.

-Dziwnie.-mruknął.

Spędził tyle czasu w pałacu, w jego długich korytarzach, salach, komnatach. Chodził podniebnymi mostami, aż przyzwyczaił się do wysokości, wyglądał przez balkon, aż przestał bać się upadku. Nic nie mogło zmieść pałacu Cael z góry. Po pierwszych paru tygodniach zaczął odczuwać tą solidność.

Wszędzie były obrazy i rzeźby obcych władców, książki w bibliotece w większości były po nubijsku, służące nie zawsze mówiły w powszechnym, słyszał niezrozumiałe rozmowy na ulicach miasta. Cael było dla niego obce, ale po dwóch latach nawet coś obcego jest nam bliższe.

Tak samo było z Castielem, prawda? Dwa lata od ich ślubu.

Krajobraz zmienił się tak bardzo, że czuł się niemal nieswojo.

Sądził, że odetchnie głębiej, jakby powietrze po drugiej stronie granicy było inne, jakby Venandia poruszyła w jego sercu coś, czego nie czuł od tylu miesięcy, ale tak się nie stało. Prawie chciał zawrócić. Leshi, na pewno chciał zawrócić.

Rozbili obóz, gdy zrobiło się ciemno. Strażnicy rozdali sobie nawzajem warty, przygotowali małe ognisko.

Nalegali, by wypakować rzeczy z wozu, żeby małżeństwo mogło tam spać, ale Castiel wyjaśnił krótko, że to zbędne. Rozłożyli tylko koc na ziemi, nie zawsze mieli ten luksus, gdy w przeszłości spali pod gołym niebem. Prawie nigdy go nie mieli.

Nubijczycy nie mogli podsłuchiwać, ale sama ich obecność męczyła, nie byli sami, nie mogli być swobodni. Jeden strażnik usiadł tyłem do nich, obserwując las, jeden poszedł po gałęzie, dwóch położyło się na płasko, by spać. Woźnica uspokajał konie.

Dean położył się bliżej ognia, otulił własnym płaszczem. Słyszał, że Castiel usiłuje ułożyć się za jego plecami.

-Cas?-zapytał szeptem, niemal niesłyszalnie. Dawno nie mieli tak mało prywatności.-Przepraszam.

Ziemia ObiecanaOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz