love, run

339 43 31
                                    

Oh, pozwól światu przybyć
Jak odległe dudnienie
Kochanie, biegnij
Piosenka, którą znasz, zaczęła się

Oh, pozwól światu na upadek
I własne upokorzenie
Wszystko zależy od ciebie, kochanie, biegnij
Za wszystko, co zrobiłeś
Po wszystko, co brzmi
Po przerzucone strony
Kochanie, biegnij, biegnij
Po wszystko, co chciałeś zrobić
Wszystko, co nadchodzi
Biegnij by pokazać, że warto biec do miłości

===

Kiedy dotarli do Hollis, miasta na południe od ich obozu, Dean ledwo powłóczył nogami, wyziębiony i głodny-podał Castielowi znalezione monety, gdy ten targował się z karczmarzem o pokój, mówiąc łamanym, nauczonym pobieżnie w drodze do Malum, tenebryjskim. Gospodarz zgodził się dać im odrobinę ciepłej zupy i pokój na piętrze. Nawet nie zapytał o imiona. W Tenebrii traciły znaczenie.

Szli tu dwa dni, dwa razy więc spali na dworze i zdecydowanie było to po nich widać. Blondyn ogrzewał skostniałe palce przy kominku, gdy Castiel zamykał drzwi i sprawdzał dokładnie każdy kąt. Tu, w ostatkach cywilizacji, byli jednymi z wielu-Tenebria była schronieniem dezerterów i kryminalistów, karczmarz musiał widzieć takich jak oni tysiące razy. Tu spało się z nożem pod poduszką i butami na stopach.

Nubijski strój Castiela dalej był schowany pod czarnym płaszczem blondyna i chwała za to Gaudium. Tolerowano tu zbiegów i złodziei, ale z pewnością nie wrogie wojska. Nie mogli obnosić się ze swoim pochodzeniem, nie, kiedy wojna dopiero co dobiegła końca.

Zjedli w milczeniu. Niewiele rozmawiali po drodze, właściwie w ogóle. Dean usiadł przy kominku, drżącą dłonią unosząc łyżkę do ust. Spojrzał na bruneta, który darł jedno z prześcieradeł.

-Karczmarz każe nam dopłacić.

-Nie zostaniemy tak długo.-Castiel przeciął nożem fragment materiału, ściągając z dłoni stary opatrunek. Przyjrzał się ranie. Już się zabliźniła.-Trzy taye, które obiecaliśmy dopłacić rano, przydadzą nam się w innym miejscu.

Dean zerknął na jego dłoń, ale był zbyt zmęczony, by pytać.

-Zrób nam coś cieplejszego do ubrania.-mruknął.-Z reszty prześcieradła.

-Wsuniemy to pod to, co mamy.

Otoczył dłoń znacznie szczelniej i bezpieczniej, by nie otworzyć znów rany-wokół nadgarstka, aż po palce, zawiązał materiał, pomagając sobie zębami. Zjadł zupę, gdy już niemal wystygła. Dean ogrzewał bochenek przy ogniu, zjedzą go przed snem.

Maleńki kominek, w którym ledwo się tliło, był wielkim luksusem-większość gospód miała taki tylko w głównej sali, musieli trafić do starego pokoju dla rodziny karczmarza. Dean odstawił miskę, przyciągając nogi do klatki piersiowej.

Milczeli, gdy Castiel darł prześcieradło, starając się przygotować materiał, który pomoże im przetrwać-cienki, ale nie mogli narzekać. Dali starszemu mężczyźnie tylko dwa taye i osiem soli zaliczki.

-Rozbierz się, pomogę ci z tym.-Castiel uniósł fragment prześcieradła.-Do skóry.

-Nie.

-Dean...

Blondyn pociągnął nosem, wpatrując się w ogień. Oczy lśniły mu od zmęczenia, przeziębienia, może smutku. Nie czuł ciepła, prawdziwego ciepła, od wielu godzin.

Castiel westchnął, spuszczając głowę. Wstał, zabierając materiał ze sobą, gdy klękał naprzeciwko męża.

-Dobrze.-szepnął.-Tutaj.

Ziemia ObiecanaOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz