doom days

418 41 58
                                    

zostały trzy rozdziały do końca {*}

===

Kiedy obserwuję jak świat się kończy
Myślę tylko o tobie
Kiedy obserwuję jak świat się kończy
Myślę tylko o tobie

Wybierzmy prawdę, w którą wierzymy
Jak w złą religię
Wyjaw mi wszystkie swoje prawdziwe grzechy.

===

John umarł na tydzień po ich przyjeździe.

Pogrzeb był w słoneczny dzień, spalono jego ciało, mieszkańcy miasta zebrali się przed pałacem, by odbyć żałobę. Latra przybrała czerń.

Widział matkę w mundurze, sam także założył swój. John umarł w nocy. Zdążyli pocieszyć się nawzajem do świtu.

Teraz nie było już miejsca na łzy.

Prochy jego ojca zabrał wiatr, a on został przed pałacem, patrząc w niebo.

Zbierały się chmury.

Tysiące par oczu wpatrywało się w jego rodzinę. Nie był pewien, czy powinien te oczy chronić, czy się ich bać.

Zniknął filar Venandii. A wróg znów był u bram.

Miał dość czasu, by się przygotować. Miał dość czasu, by wszystko przemyśleć i stworzyć dobry plan.

Położył się obok męża tamtej nocy, ale nie zasnął.

W środku nocy usiadł na krawędzi łóżka, przetarł twarz. Castiel spał spokojnie, na boku, ciemne włosy spływały mu na czoło.

Spojrzał w okno, na miasto. Stolicę, w której przyszło mu się urodzić.

Cierpiał w milczeniu, w milczeniu przetrwał do świtu. Stracił ojca, co było bolesne, bez względu na ich relację. Stracił króla, co zmuszało do działania.

Castiel przesunął dłonią po jego ramionach, gdy wstał.

-Długo nie śpisz?-mruknął zaspanym głosem, opierając czoło o jego plecy.

-Tylko chwilkę.

Może Cas go przejrzał. Może udawał, że nie widzi. Nie było to istotne.

Nie płakał. Nie było miejsca na płacz.

Sam miał być koronowany w przyszłym tygodniu.

Naprawdę nie wiedział, jak wyobrażał sobie przyszłość jeszcze w Cael. Wyjechał tak nagle, że była niemal nierealna. Otrzymywał listy od brata, ale nie chciał wracać. Pewnego dnia dowiedziałby się o śmierci ojca i tyle, wszystkie jego koszmary miały się skończyć.

Chciał, by tak było. Chciał, by się skończyły, ale problemy tak nie działały, za górą jednych była po prostu kolejna góra drugich.

W jednym John miał całkowitą rację.

Był bezczynny.

Uciekł od rodziny i zostawił brata z wyniszczonym krajem na głowie. Bał się powrotu na front, nie mógł cofnąć tamtej decyzji i był szczęśliwy w Cael, ale ta słabość, ta bezczynność nie dawała mu spokoju.

Nie taki się urodził, nie taki się wychował. Był żołnierzem. Nie mógł być bezczynny, bez względu na to, co go spotkało.

Dwa dni przed koronacją, wchodząc do jadalni na śniadanie, wiedział, że musi przestać.

Mary czytała list, zerknęła na nich, unosząc głowę. Sam siedział obok, opierał twarz na dłoniach, Jessica gładziła go po plecach.

Dean uniósł brwi.

Ziemia ObiecanaOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz