marbles

513 44 80
                                    

Skradłeś mi najlepsze lata życia
Zwrócę je.

===

Szli przez pustkowia. Oczywiście, że szli przez pustkowia.

Teraz, gdy mieli do dyspozycji dwa wozy i tuzin ludzi do ochrony, gdy mieli skrzynie wypełnione jedzeniem i bukłakami z wodą, ubrania na zmianę, dobrą broń, pieniądze w różnych walutach i najlepsze mapy, mogli iść pustkowiami. To nie była już żmudna podróż, pełna ciągłej walki o przetrwanie, to nie było brnięcie do przodu przez kilometry błota, spanie na ziemi, pod gałęzią świerku, to była eskorta. Królewska eskorta, którą znali, nawet, jeśli odzwyczaili się od takich warunków.

Sam przywiózł ze sobą cenne aquilskie księgi, trzymane dotychczas w bibliotece w Latrze-tytuły spisane obcym piórem, które zostały w Venandii, gdy nastąpił rozpad państw. Charlie nie pragnęła złota, ale przyjęła zaginioną wiedzę. Zapewniła, że zależy jej na przyjaznych stosunkach z Venandyjczykami. Budowała swoją władzę na sojuszach.

Dean i Castiel spędzili u niej miesiąc i tydzień. Jej kuchnia ich karmiła, jej medycy dbali o ich zdrowie. Nie było dość skarbów, które mogły być dostatecznym wyrazem wdzięczności. Nie przeżyliby bez wsparcia młodej królowej. Ledwo do niej dotarli.

Na jednym koniu, wycieńczeni i głodni, brudni i zarośnięci-wyjeżdżali w czystych ubraniach, nabrali wagi, nie walczyli już o każdy oddech. Dean wciąż nie do końca w to wierzył, po tylu miesiącach podróży. Objął Charlie na pożegnanie, ucałował wierzch dłoni Gildy. Musieli wracać.

Nie sądził, że to go tak zmartwi.

Tam, głęboko w Tenebrii, chciał tylko domu, ciepłego łóżka i spokoju, ale otrzymał to tutaj, w Lazonie, gdzie nie było jego ojca, króla, posłańców, wojska i decyzji, których nie chciał podejmować. Wracał do świata, którego już nie znał, bo nie był Deanem Winchesterem, który do niego pasował. Jego nazwisko nie miało już większego znaczenia. Nauczył się pokory na tyle, by chcieć być tylko Deanem. Nie miał już dawnych ambicji, dawnej potęgi. Był słaby i wciąż bezbronny, żył tylko dzięki cudowi, jak miał się teraz wywyższać? Jak miał wydawać rozkazy, gdy śmierć otoczyła go swoimi długimi palcami, wciągając w ciemny wir, zamykając za nim taflę wody? Był tylko człowiekiem. Nie chciał już dłużej brać udziału w wojnie, która nie była ani jego winą, ani przywilejem.

Patrzył czasem na Castiela, brunet od razu odwzajemniał to spojrzenie. Wiedział, o co mu chodziło. O łatwość, z jaką podróżowali, z jaką wracali do domu. O brak przeszkód, gdy jechali do stolicy.

W Tenebrii mógł ich zabić byle wilk, jeśli by ich wyczuł. Teraz mieli do obrony dziesięcioro strażników.

Łatwość, z jaką stawali się znów kimś, kim byli przed Malum.

Wystarczył list, przyjazd Sama-jechali w wozach, śpiąc, ktoś inny zajmował się końmi. Szatyn przeciągał się ociężale w trakcie postoju, marudząc pod nosem na niewygodę. Dziki świat, który przemierzali, kraj, który nie znał niczego, oprócz wojny, był daleko w tyle. Tak łatwo było przejść od pieszej podróży, dni bez jedzenia, niespokojnych nocy i mroźnych poranków do tego, bezpiecznego przemierzania pustych terenów ze świadomością, gdzie będą jutro, a gdzie pojutrze. Jak łatwo znów staną się nazwiskami w tworzącej się historii? Jak łatwo zniknie odpoczynek, tak ważny i dobry, spokojne życie, którego zaznali w zamku Charlie?

Jeszcze nie dojechali do Latry, a Dean już czuł, że za tym zatęskni. Za budzeniem się i sprawdzaniem, czy Castiel jest obok. Za spędzaniem całego dnia w ogrodzie, czytając, lub leżąc. Być może nawet zatęskni za Tenebrią, spaniem w gospodach, uciekaniem nad ranem. Być może wszystko było lepsze od powrotu na front.

Ziemia ObiecanaOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz