drinking song for the socially anxious

392 49 40
                                    

Pękamy w szwach
Bo hałas nas przytłacza
Wydaje nam się, że jest znacznie gorzej niż naprawdę
Ale ten niewypowiedziany głos nas pośpiesza
I w momencie zupełnego uniesienia
Z całej siły, którą mam w sobie
Pytam cię, czy grasz w D&D
I twoja twarz rozświetla się, jakbyś właśnie się obudziła
Z tego nieskończonego, cholernego horroru udawania kogoś, kim nie jesteś
To my, to ja, to właśnie nasze przeznaczenie
Twój uśmiech mówi, że jestem bezpieczny
I ten niewypowiedziany głos w końcu jest usłyszany
Bo jeśli bóg stworzył nas na swoje podobieństwo
To bóg jest pieprzonym nerdem.

===

Róg rozbrzmiał mu w kościach, gdy opuszczał miecz-krzyknął, zaciskając mocniej palce na rękojeści, opierając ciężar ciała na ostrzu. Przebił kark, kręgosłup, krtań, ostrze przebiło pancerz, utknęło w ziemi.

Niemal się przewrócił, gdy zabierał miecz-Tenebryjczyk upadł na ziemię, wcześniej przytrzymywał go jedynie oręż, który go zabił. Szarpnął, rozciął łopatki.

Zatoczył się na własnych nogach, oddychając głośno. Zamrugał, nic nie widział przez brud, krew, pot i łzy. Słońca powoli chowały się za horyzontem.

Pył opadł na pole, odległy zamek, o który walczyli, stał otworem. Nie było żołnierzy, którzy mogli go utrzymać.

Brodził w błocie, wlało mu się do butów. Znowu zgubił konia.

-Castiel!

Gardło go bolało, ale krzyczał, jego głos poniósł się echem po opustoszałym pobojowisku. Minął rannego Tenebryjczyka, nie dobijał go. Poddał się.

-Castiel!-krzyknął znowu, wyrzucając z siebie imię męża resztkami energii. Splunął krwią na ziemię, schował miecz.-Cas!

-Okropnie wyglądasz.

Uniósł głowę, słysząc stukot kopyt-nowy koń bruneta zapadał się w miękkie podłoże, rżał, zdezorientowany.

Podał mu dłoń, stęknął, gdy Castiel pomagał mu wspiąć się do siodła. Usiadł za nim, oddychając drżąco. Niebieskooki zawiózł ich do obozu. Benny zajmie się rozkazami.

Walczyli tu od świtu, nie miał siły sięgnąć do manierki po wodę-Castiel dowodził flanką, łucznikami, podał mu napój, drugą dłonią ściskając lejce.

Posadził go w ich namiocie, pomógł mu do niego dojść. Dean miał zamknięte oczy, gdy brunet ocierał mu twarz mokrą ścierką.

-Ilu?-zapytał cicho. Castiel westchnął.

-Dwa tysiące. Około.

Dean opuścił ramiona.

-Wygraliśmy chociaż?

Cas milczał przez dłuższą chwilę.

-Zdobyliśmy zamek.

Czy wygrali? Żyli. Prawie dwa tysiące ich żołnierzy, nie.

Spał tej nocy nieruchomo.

Czas nie leczy ran, gówno prawda-ból się nie zmniejszał, to my uczymy się rosnąć wokół niego. My jesteśmy więksi, nie cierpienie mniejsze.

Castiel dwa dni wcześniej oznajmił, że chce walczyć, a Dean nie mógł tego kwestionować.

Przestał płakać w nocy. Był zmęczony i cichy, ale radził sobie. Musiał. Byli na wojnie.

"Jeśli nie chcesz, nie musisz", powiedział mu wtedy. "Wyślemy kogoś innego".

Castiel tylko zerknął mu w oczy milcząco.

Ziemia ObiecanaOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz