Zapłacz nad sobą, mój drogi
Nigdy nie będziesz tym, kim serce ci mówi, żebyś był
Zapłacz, Mały Lwi Człowieku
Nie jesteś tak dzielny, jak byłeś na początku
Oceń siebie i otrząśnij się
Zbierz całą odwagę, która ci pozostała
I zmarnuj ją na rozwiązywanie problemów
Które stworzyłeś sobie w głowie===
Pierwsze dwa tygodnie przeprawy na południe były o wiele, wiele gorsze, niż Castiel mógłby się tego spodziewać.
Venandyjczykom brakowało dyscypliny, byli głośni i upierdliwi, niechlujni, wulgarni. W większości byli to mężczyźni, jakieś siedemdziesiąt procent, reszta to kobiety, równie niechlujne, co ich towarzysze. Pokładał w nich wielkie nadzieje na odrobinę kultury w tym obozie, ale panie niestety go zawiodły, zresztą, jak wszyscy tutaj.
Mieli polowe warunki, dobrze, mieli namioty i zbroje, trawę, słońce, muchy, wszystkie niedogodności-ale czy naprawdę musieli zachowywać się jak zwierzęta? Głośno rozmawiali, głośno jedli, głośno ćwiczyli. Otaczało go jedenaście tysięcy Venandyjczyków, z których każdy zdawał się robić więcej hałasu w ciągu minuty, niż on w ciągu roku, niedługo tu zwariuje.
-Ubrany jesteś? Bo wchodzę.
Westchnął, na moment odwracając wzrok od map najbliższej okolicy.
-Jestem.
Dean wlazł do ich namiotu, pociągając nosem. Nie pytał nauczony dobrymi manierami, poszanowania resztki prywatności, pytał, bo w ciągu tych kilkunastu dni zdążył już wejść do namiotu bez uprzedzenia, gdy Castiel się przebierał i marudził później dosłownie godzinami, jakby to on był tu pokrzywdzony.
Ich namiot nie był zbyt duży, ale nadal większy od tych żołnierskich, w końcu byli dowódcami-mieli tu nawet łóżko, wieziono je całą drogę razem z kilkoma innymi meblami, skrzyniami, krzesłami, stolikiem. Nie były to ani najładniejsze, ani najmocniejsze przedmioty, jakie Castiel miał okazję widzieć po tej stronie granicy, ale spełniały swoje zadanie.
Spanie z Deanem stało się nieco bardziej znośne, chociaż tyle-blondyn był zbyt zmęczony, by wieczorami jeszcze się z nim kłócić, padał na łóżko i zasypiał, plecami do niego, jak najdalej mógł. Głupio to wyglądało, tyle wolnej przestrzeni między nimi, gdy mogli ułożyć się wygodniej, ale nie chcieli ryzykować przypadkowym dotykiem. Castiela mdliło na samą myśl.
Dean przeszedł do swojej skrzyni, kucnął, by coś w niej znaleźć-nie rozmawiali, jeśli nie byli do tego zmuszeni, więc teraz zapadła niezbyt przyjemna, ale bardzo pożądana cisza.
Przetarł twarz dłonią, obrączka schłodziła mu ciepły policzek-odetchnął lekko, odkładając mapy, gdy Dean znalazł wreszcie to, po co w ogóle przyszedł.
-Muszę się przebrać.-oznajmił.-Wyjdź.
Brunet prychnął, jakby bardzo go to rozbawiło.
-Nie mam ochoty.
-Wyjdź, zanim cię zmuszę.
-Nawet na ciebie nie patrzę!-załamał ręce, bo, istotnie, siedział odwrócony do niego plecami, z twarzą zwróconą ku papierom.-Przebierz się szybko i tyle.
Dean klął na niego po venijsku, ale chyba uznał, że nie ma na to czasu-coś zaszeleściło, upadło na ziemię, znów zaszeleściło. Zamknął oczy, zaciskając palce na nasadzie nosa.
Czym sobie na to zasłużył?
Gdyby Dean chociaż był znośny, gdyby dało się z nim przebywać, w porządku, mógłby to wszystko jakoś przeżyć, ale w tej sytuacji był już zwyczajnie zmęczony. Nie pozbędzie się go, dopóki któryś z nich nie umrze, nie poślubi miłości swojego życia, ani nie założy rodziny, nie, kiedy musiał wyjść za tego upierdliwego gnojka, który chyba specjalnie tak długo się przebierał.
CZYTASZ
Ziemia Obiecana
FanficWyczerpane własnym konfliktem królestwa muszą zjednoczyć siły w obliczu wspólnego wroga-plan jest prosty, wykonawców dwóch, a największym zagrożeniem nie to, jakie bitwy razem stoczą, a ich własne małżeństwo. Dean, Pierwszy Syn Venandii, oraz Castie...