lullaby of woe

337 40 65
                                    

Wiatr kołysze w locie ćmy
Wilki śpią mocno, że aż strach
I tylko ty nie śpisz, duszko ma
Boisz się nocnic, złych wietrznic i zjaw.

===

Obserwował jego twarz, gdy Castiel go łatał.

Brunet uniósł ręce, związał długie włosy na karku, odsłaniając swoją twarz. Trzymał w ustach brzytwę, nie zdobył noża, ale dobre i to. Mrużył nieco oczy, by lepiej widzieć w półmroku.

Rozciął materiał bandaża na udzie Winchestera, był już stary i wciąż mokry. Dotarli do miasteczka parę godzin temu, ledwo idąc, przekradli się przez doki przy rzece, zdobyli inne okrycie. Deanowi było już cieplej, miał inną koszulę, tamtą, zakrwawioną, Castiel wyrzucił.

Nie byli tu bezpieczni, ani trochę. Nie poszli do tawerny, unikali spotkań z mieszkańcami. Późnym wieczorem tkwili za jakimś budynkiem, schowani przed światem. Dean siedział na pustej skrzynce, ocieplając dłonie o siebie nawzajem, Castiel klęczał na ziemi przed nim, opatrując jego udo.

-Głupi jesteś, wiesz?-mruknął cicho, otaczając ranę nowym materiałem.-Tak się narażać. Zginąłbyś, widziałem, jak umierasz, samolubny gnojku.

Dean prychnął pod nosem, opierając się plecami o ścianę budynku.

-Ja przynajmniej nie jestem jakimś pieprzonym medium, czy coś.-odparł.-To wbrew naturze.

-Wbrew naturze było, żeby książę Venandii zgnił na dnie rzeki, palancie.-Castiel pokręcił głową, zdenerwowany.-Zabraniam ci kiedykolwiek to powtarzać.

-Zabiliby cię. Może trochę wdzięczności.

-Nie będę za to wdzięczny.-spojrzał mu w oczy poważniej.-Nigdy tego nie rób, słyszysz? Nie po to próbowałem ich przekonać, żeby cię wypuścili, żebyś się rzucał pod nóż.

-Gdyby cię trafił, kto by mnie wyciągnął?-syknął, rana zabolała.-Jak to działa? Brzuch mi załatałeś, ale tego nie?

-Zamknij się.

-Nie widziałem cię trzy miesiące. Mogę ci podokuczać.-Dean odetchnął głębiej, cierpiąc. Był wykończony.-Chcę wody. Jedzenia.

-Weźmiemy tylko to, co najpotrzebniejsze. Jesteśmy zbyt blisko Malum, by tu nocować.-zawiązał materiał.-Okradłem już trzy osoby, odkąd tu weszliśmy.

Przetarł twarz dłonią. Był zmęczony. Miał serdecznie dość tej ciągłej walki, od wielu miesięcy nie zaznał odpoczynku. Jak nie uciekali, to tkwili w lochach, przykuci do ziemi. Jak nie walczyli o każdy oddech, głodowali. Jak mógł narzekać na życie w Cael? Było mu za wygodnie? Za dużo posiłków, za dużo ludzi, którzy go chociaż tolerowali?

-Nie przetrwamy nocy bez zapasów.-mruknął, wstając powoli. Nacisnął nasadę nosa, myśląc.-Potrzebujemy ubrania i jedzenia. Jesteśmy zbyt słabi, by zrobić coś więcej, niż zwinąć cokolwiek się nada.

-Uciekajmy dalej, może po drodze...

-Nie dożyjesz przyszłego tygodnia.-westchnął.-Obaj jesteśmy zmęczeni, nie mamy broni. Umbra, kiedy to się skończy...

Dean oparł tył głowy o ścianę, zerkając przelotnie w prawo. Uniósł dłoń, trzepnął męża w bok, próbując zyskać jego uwagę.

Dziewczynka stała przy wejściu do wnęki, w której się schowali, trzymała w dłoni szmacianą lalkę z włosami z rzepy. Patrzyła na nich dużymi, brązowymi oczami, nie mogła mieć więcej, niż siedem lat. Przytuliła lalkę, przechylając główkę.

-Lofitu.-przywitała się cicho, nie bała się ich. Castiel uniósł dłoń.

-Lofitu.-odparł, przełykając ciężko. Dziewczynka wyciągnęła do nich rączkę.

Ziemia ObiecanaOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz